Budzę się z bolącymi ze zmęczenia oczami, spiętymi mięśniami i bólem głowy. Chociaż uważam się za realistkę, dalej tliła się we mnie iskierka nadziei, że cud z wczoraj pojawi się także dzisiaj i zamienię się w rannego ptaszka. Specjalnie spałam do południa, żeby trochę sobie pomóc. Niestety, iskierka zgasła jak kiep pod butem, ale może to po prostu problem z moim łóżkiem.
Ach, złudzenia. Tęskniłam.
Prędzej czy później patrzę prawdzie w oczy. Dzieje się to przed lustrem, w łazience, bo chociaż uwielbiam się okłamywać, trudno to robić prosto w twarz. Trzy minuty dziennie, podczas których myję zęby, są najszczerszymi w moim życiu.
Brzydka, cyniczna twarz patrzy na mnie pomiędzy srebrnym obramowaniem, zupełnie, jakby nagle ożyła. Pod oczy wróciły cienie, mruga zlepionymi powiekami, jakby to była najcięższa czynność na świecie.
— No i co? — pyta ozięble. — Dalej będziesz udawać, że nie rozumiesz swoich uczuć?
— Spierdalaj — odpowiadam, piana z pasty do zębów skapuje na piżamę. Cholera by to głupie odbicie.
— Brawo, dojrzale. Jak się nie przyznasz, to wybuchniesz. Puf. Jak przepompowany balon.
— Uwielbiam twoje głupoty o „przyznawaniu się przed samą sobą". Absolutny debilizm. Jako moja podświadomość, powinnaś dobrze wiedzieć, że ludzie na siłę przestają myśleć, żeby nie dotrzeć to tego, co i tak w ich głowach siedzi. Też się do nich zaliczamy.
— Nie powiedziałam, że masz się przyznać przed sobą, tylko przyznać w ogóle.
Nienawidzę cię — właściwie, siebie. Opieram się o umywalkę tyłem do lustra. Nie jestem w stanie znieść własnego widoku, co dołuje mnie jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że zataczam się w krąg szaleństwa, z którego nigdy nie będę potrafiła, a może nawet nie będę chciała uciec.
Odbicie ma rację przynajmniej w jednej kwestii. Jeśli zaraz się nie przyznam, wybuchnę jak cholerny balon.
P u f.
I jakoś tak, sama nie wiem dlaczego, znajduję się pod drzwiami domu Robinsonów. Znajduję w nich każdą rysę i niepożądane zagięcie, zanim decyduję się zapukać. W tej samej sekundzie, kiedy odsuwam rękę od drewna, przypominam sobie, że przecież ten dom ma dzwonek do drzwi. Jak mogłam zapukać? Od zawsze nienawidziłam wariatów, którzy tak robią i oczywiście, musiałam się takim stać. Moje życie ma zbyt monotonny scenariusz.
Chociaż cała wyrywam się do ucieczki, stoję zesztywniała w miejscu. Słyszę kroki wewnątrz domu, a wszystko w moim żołądku się przewraca.
Aiden otwiera drzwi i aż cofa się o krok z zaskoczenia. Muszę wyglądać jeszcze bladziej (i gorzej) niż zazwyczaj. Uśmiecham się krzywo, żeby jakoś zamazać wspomnienia sprzed dwóch dni. Gdybym nie próbowała o nich zapomnieć, poziom zażenowania nie pozwoliłby mi tu przyjść.
— Chcesz wejść? — pyta Aiden, a ja uświadamiam sobie, że stoimy tak ponad minutę.
Wchodzimy do środka, gdzie jest wyjątkowo chłodno i do tego pachnie dymem. Nie zauważyłam ostatnim razem, ale chyba nie mogę się o to winić. Pamiętam tylko papierosy w środku nocy, nienaturalnie wygodne łóżko, słodką herbatę i gorzkie oddechy. Chociaż (poza rozmową z lustrem) nie wydarzyło się dzisiaj nic szczególnego, jestem prawie tak spanikowana, jak wtedy.
— Co u ciebie?
Aiden chyba chce brzmieć miło i naturalnie, co daje mi idealną wymówkę do unikania sedna. Opieram się o blat w kuchni, zaraz pod fajną lampą, kiedy on zaczyna robić herbatę.
CZYTASZ
Słodka jak cytryna
Teen FictionBlair Mitchell żyje dzięki plotkom, nienawidzi filozofii i czasami też swojego sąsiada. Skoro wszystko jest takie paskudne, można właściwie wyskoczyć z czwartego piętra. Prawda? 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙝𝙤𝙬 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙬𝙝𝙮 𝙔𝙚𝙨𝙩𝙚𝙧𝙙𝙖𝙮 𝙮𝙤�...