Droga zajmuje nam niecałą godzinę i wypełniona jest moimi prośbami o zdradzenie tajemnicy oraz brakiem odpowiedzi. Aiden daje mi jedynie wskazówki, w którą stronę mam skręcać. Sama zorientowałam się, że zmierzamy w stronę wybrzeża, na północny-zachód, podobnie jak do Portland.
Aiden wskazuje mi miejsce parkingowe pod Walmartem, a ja staram się nie okazywać zdziwienia. Jesteśmy w mieście trochę większym od Breezy Point, położonym tuż nad wybrzeżem. Budynki tu stoją wyjątkowo blisko siebie, jakbyśmy byli w Europie, do tego wyglądają, jakby przystroił je schizofrenik. Na większości wiszą już duchy i pajęczyny, chociaż Haloween jest dopiero za kilka tygodni. Ani jedna latarnia nie świeci jednostajnie, wszystkie mrugają, jak na pasie startowym lotniska.
Orientuję się, gdzie jesteśmy, dopiero gdy wysiadamy z samochodu. Powietrze pachnie solą i zimą, co opisuje tylko jedno miejsce. Rodzinne miasto Aidena, którego nazwy nigdy nie mogę zapamiętać.
— Czemu tu jesteśmy? — pytam.
— A czemu nie? Nie zadawaj zbędnych pytań.
Wzruszam ramionami, ostatecznie ma racje. Czemu nie? W środku jednak coś mi się przewraca, nienawidzę wszelkich niespodzianek. Chyba żadna jeszcze mi się nie spodobała. Impreza niespodzianka w pierwszej klasie? Marna pociecha na cały dzień płaczu, że nikt nie pamiętał o moich urodzinach. Nowy zwierzak od taty na dzień dziecka? Przynajmniej już wiem, że mam uczulenie na sierść, które wywołuje wysypkę wszędzie.
Przechodzimy pomiędzy krzywymi budynkami, słowa głupie i trywialne latają pomiędzy nami.
— Idziemy do twojego starego domu?
— Nie.
— Rodzeństwa od Black Devili?
— Nie.
— Skinny-dipping na plaży?
— Blair.
— Nie wiem, może lubisz. — Wzruszam ramionami. — Ja całkiem.
— Nie w październiku. Teraz woda ma z pięć stopni.
Przewracam oczami, bo naprawdę. Przecież wtedy jest najwięcej zabawy.
Ostatecznie nie powinnam się wypowiadać. Nawet nie spodziewałam się, że Aiden kiedykolwiek pływał nago. Takie rzeczy zazwyczaj (w moim przypadku) robi się z drugą połówką, a Topaz jest ostatnią osobą na świecie, która rozebrałaby się w miejscu publicznym. Pewnie bałaby się też, że jakiś miniaturowy rekin ugryzie ją w tyłek.
Próbuję znaleźć w pamięci chociaż jeden raz, kiedy widziałam Topaz albo Aidena kąpiących się w jakiejkolwiek wodzie. Przychodzili na wszystkie „basenowe popołudnia" u Lexi, ale na żadnym nie pływali, przynajmniej nie przy mnie.
Nie zdążam się nad tym dłużej zastanowić, ponieważ Aiden staje w miejscu.
— To tutaj — mówi z uśmiechem.
Moje oczy muszą wyglądać jak dwa spodki, bo od razu zaczyna się śmiać.
Lokal jest niewielki, łatwo go przegapić. Szklaną wstawkę w ciemnych drzwiach od środka pokrywa para. Muzyka ze środka jest tak stłumiona, że ledwo słyszę ją z ulicy. Jasny, dość mały szyld skradł moje serce i rozbudza w nim nadzieję. Sell SOUL to the Devil.
— Czy to jest to, co myślę? — szepczę.
— Klub w stylu lat sześćdziesiątych? — śmieje się. — Dokładnie.
CZYTASZ
Słodka jak cytryna
Teen FictionBlair Mitchell żyje dzięki plotkom, nienawidzi filozofii i czasami też swojego sąsiada. Skoro wszystko jest takie paskudne, można właściwie wyskoczyć z czwartego piętra. Prawda? 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙝𝙤𝙬 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙬𝙝𝙮 𝙔𝙚𝙨𝙩𝙚𝙧𝙙𝙖𝙮 𝙮𝙤�...