Nigdy nie musiałam martwić się o popularność. Mam wrażenie, że każdy w Breezy Point zna moje imię, często też życiorys, a przynajmniej jego ciekawsze fragmenty. A przynajmniej to jedno zdanie, którym ludzie uwielbiają mnie podsumowywać. Nie dziwię im się, też jestem człowiekiem. Miło jest ująć czyjąś osobę w kilku słowach, tak bezproblemowo i bezpiecznie.
Jednym zdaniem można opisać też Lexi, chociaż nikt tego nie robi. „Lexi Martin chichocze z kanadyjskim akcentem". Proszę bardzo.
Lexi dokonuje cudów, żeby każdy dobrze wiedział, gdzie się urodziła. Nie mieszka w Kanadzie od dwunastu lat, więc żadnego akcentu by nie miała, gdyby z lubością nie przekręcała samogłosek w każdym słowie. W zeszłe wakacje byłam w Kanadzie i przysięgam, ludzie na ulicach mówią prawie tak samo, jak w Oregonie. Natomiast Lexi zachowuje się, jakby nigdy nie słyszała o czymś takim jak mile i ciągle używa kilometrów. Chyba myśli, że to urocze.
Kiedy przychodzę do domu Lexi, niebo zaczyna się już złocić. Chce mi się wymiotować, kiedy tylko patrzę na basen. Włosy jeszcze nie wyschły mi po dwugodzinnym treningu, który zafundował nam trener z rana. Tak to już jest, odkąd porządniej zaczęłam ćwiczyć pływanie, nie mam najmniejszej ochoty przebywać w wodzie, jeśli nie muszę.
Widzę jak w pełni ubrany Jasper wygrzewa się na leżaku. Najwyraźniej on też podziela moje zdanie o omijaniu basenu. Większość osób siedzi w strojach kąpielowych, poprawiając wakacyjną opaleniznę. Jest jakieś siedemdziesiąt stopni*, czyli upał jak na nasze warunki. Nie padało od dwóch dni, co mogę opisać tylko jako suszę i klęskę stanową.
— Blair, w końcu jesteś! Patrz, tatuaż mi się już zagoił.
Jestem prawie pewna, że Lexi sprosiła do siebie tyle osób (jest ich chyba ze czterdzieści), tylko po to, żeby każdy zobaczył jej nowy tatuaż. Stoi przede mną w czerwono-białym bikini, długie, trochę zniszczone rozjaśnianiem włosy opadają na plecy. Uśmiecha się szeroko i wskazuje pomiędzy swoje piersi. Muszę się porządnie powstrzymywać, żeby nie przewrócić oczami. Oczywiście, że jest jedyną osobą na świecie, która wytatuowałaby sobie czerwony liść klonowy na linii stanika.
— Twarzowy — stwierdzam.
— Chcesz coś do picia? W lodówce mam jeszcze trochę piwa. — Prowadzi mnie za sobą do domu. — Jagodowe, czy coś takiego. Cholernie słodkie, ale ty chyba takie lubisz.
— Wielkie dzięki.
— Wszystko dla kochanej Blair!
Kiwam głową, a po ustach błąka mi się uśmiech. Lexi jest wyraźnie wstawiona, normalnie by się tak nie cieszyła. Zabawne, bo jednocześnie uważa mnie za swoją przyjaciółkę, a przynajmniej tak mówi. Wśród moich znajomych te twa pojęcia rzadko się łączą.
Witam się z kolejnymi osobami, wszyscy wydają się dobrze bawić. Dom Lexi jest bardzo przestrzenny, jednopoziomowy, do tego nowocześnie urządzony. Nie bardzo wpasowuje się w mój gust, o wiele bardziej podobają mi się stare, nawet trochę zatęchłe wnętrza. Kojarzą mi się z loftem mojego dziadka, który mieszka w Nowym Jorku. Spędzam u niego dwa tygodnie w każde wakacje.
Mój wzrok sam przesuwa się z kolekcji metalowych rzeźb na szeroki fotel, a bardziej dwie osoby, które go zajmują. W brązowe włosy Aidena wplątane są długie, blade palce, obleczone w niebieskie pierścionki. Ta biżuteria, u tej konkretnej osoby zawsze mnie bawiła. Pierścionki (a także palce) należą do Topaz Forrest, która uważa, że skoro jej imię oznacza jakiś klejnot, to musi codziennie zakładać go pod różnymi postaciami. Dobrze, że tak samo nie postępuje ze swoim nazwiskiem**.
CZYTASZ
Słodka jak cytryna
Roman pour AdolescentsBlair Mitchell żyje dzięki plotkom, nienawidzi filozofii i czasami też swojego sąsiada. Skoro wszystko jest takie paskudne, można właściwie wyskoczyć z czwartego piętra. Prawda? 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙝𝙤𝙬 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙬𝙝𝙮 𝙔𝙚𝙨𝙩𝙚𝙧𝙙𝙖𝙮 𝙮𝙤�...