11. Zamieniam się w patologicznego kłamcę

1.8K 147 18
                                    

        Światła radiowozów, głosy policjantów, łzy na policzkach.

        Wyskoczył. Kto wyskoczył? Żyje, nie żyje? Zadzwoń na pogotowie, ale nie na policje. Policja też przyjedzie? Cholera, zwijamy się. Kto wyskoczył? Dante, Dante jaki? Z kim przyszedł? Nikt nie wie. Zwijamy się, słyszę psy. Cholera, szkoda, taki ładny chłopak. Boska może, ale raczej tragedia.

        Samuel płacze całą drogę, a mi nie udaje się dowiedzieć, czy w ogóle znał tego chłopaka, który wyglądał jak piórko i spadł też jak piórko. Chowamy się za starym jeepem, skąd mamy widok na policję i karetkę, ale policja i karetka nie mają widoku na nas. Ludzie w uniformach zasłaniają Dantego, ale wydają się zbyt mało dynamiczni jak na ratujących życie. Żadnego życia nie ratują, bo już go zwyczajnie nie ma.

        Samuel przeprasza, dziękuje i prosi, żebym zanocowała u niego. Ja przepraszam, dziękuję i proszę, żeby pozwolił mi być samej. I jestem sama, tak okropnie sama. Włóczę się pomiędzy budynkami śpiącego Portland, żeby zgubić się trzy razy i znaleźć też trzy, ostatni przy pickupie. Wdrapuję się na pakę, pół pijana i pół trzeźwa, chcę zwyczajnie spać. Wydaje mi się, że jestem na granicy dwóch światów, a wstępu odmawiają mi do obu.

        Za każdym razem, kiedy zamykam powieki (a do spania jest to konieczne) widzę oczy Dante, zimne, jasne i puste, zaczerwienione w kącikach. Przywodzą na myśl topniejący lód Antarktydy. Przypatruję się Dantemu w moich wspomnieniach, podczas gdy prawdziwego Dantego nie ma. Mam wrażenie, że jeśli zapomnę jego twarzy, Dante zniknie, co jest przecież takie głupie, bo dowiedziałam się, że istniał dopiero wtedy, kiedy miał umrzeć. I umarł. Nie-zeskoczył, bo zeskakuje się do czegoś.

        Miał włosy jak księżyc, skórę jak papier, kości jak gałęzie. Pomiędzy skórą i kośćmi nic, nawet przestrzeni. Nadgarstek tak wątły, jakby ledwo trzymał dłoń przy reszcie ręki. Otwieram szeroko oczy. Na nadgarstku podłużna linia, zakryta tatuażem. Chmurką.

        Wstaję tak gwałtownie, że od razu przewracam się na tyłek. Ta chmurka wydaje się tak znajoma. Różowa. Gdzie ja widziałam taką chmurkę? To było dawno, dawno temu. Scena z dzieciństwa uderza we mnie z całą mocą.

        Oglądamy Muminki z dziadkiem. Z czarnego kapelusza wychodzi dym, z dymu wychodzi chmurka, na chmurkach latają Muminki. Dante potrzebował tylko jednej takiej chmurki, żeby nie spaść głową w dół.

        Nie próbuję kontrolować swojego ciała, po prostu nosi mnie, centymetr nad ziemią, do przodu. Czerwony neon, otwarte. Mężczyzna, którego nie widać spod rysunków. Dzień dobry, ile płacę za chmurkę? To zależy, mała, duża, czarna, kolorowa? Różowa. Zapraszam. Boli trochę, chciałabym bardziej. Żebym poczuła się dobrze, powinno boleć jak upadek z czwartego piętra.

        Różnica jest taka, że on bolałby tylko raz, tatuaż czuję nawet po powrocie do pickupa. Podnoszę rękę na wysokość oczu. Skóra jest zaczerwieniona, ale dobrze widać różową chmurkę. Właśnie przekreśliłam karierę w bankowości. Szkoda.

        Słońce wisi nisko na niebie. Leżę płasko na pace pickupa, nie widzę ludzi, oni mnie też. Słyszę ich kroki, rozmowy, śmiechy, ale widzę tylko zachmurzone niebo i jasny punkt, czyli to słońce. Dobrze, że nie pada, bo nie czuję się na siłach, żeby wstać. Ciekawe czy mama zastanawia się, gdzie jestem. Pewnie zakłada, że na imprezie, albo śpię u Lexi. A może w ogóle nie zakłada, tylko śpi jak kamień, żeby nadrobić nockę w pracy?

        Jest cicho, jak jeszcze nigdy, ale to nie jest przyjemna cisza. Jest lepsza niż hałas, to na pewno, ale do hałasu jestem jednak trochę przyzwyczajona. Ta piękna cisza trwa już za długo, czuję się w niej niekomfortowo, nie wiem, gdzie iść. Sprawdzam, czy stopy dalej nie dotykają mi ziemi. Centymetr nie zmienił się od nocy. Może faktycznie powinnam już tu zostać i do końca życia latać?

Słodka jak cytrynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz