Thumbs - Sabrina Carpenter
-Niech to szlag! Morveux sanglant! - burczała pod nosem Janette, wysypując dwie tabletki na dłoń i łykając je bez namysłu.
Chodziła wokół taksówki, jak naelektryzowana, nie zważając na przerażone, ciemne oczy dziewczynki, które obserwowały ją z wnętrza. Zamierzała zabrać dziecko do szpitala, ale kiedy strach o jej życie minął, poczuła solidną irytację.
Co też smarkuli strzeliło do głowy, by tak się rzucać przez ulicę, nawet niezbyt ruchliwą, zamiast poszukać przejścia? To było głupie i niebezpieczne.
Niestety, nie mogła się jej o to po prostu zapytać, bo dziewczynka nie pamiętała niczego, zupełnie niczego. Nie wyglądała, jakby stało jej się coś poważnego, ale dostała zupełnej amnezji.
Trzęsła się cała. Nie lubiła dzieci, ale była jedyną osobą w okolicy i nie miała serca pozostawić istotki samej sobie, na drodze, w mieście, którego na ten moment zupełnie nie znała.
Miała nadzieję, że w szpitalu uda jej się pomóc, skontaktować z rodzicami - cokolwiek. Cokolwiek, byle mogła pójść dalej i uwolnić się od kłopotliwej odpowiedzialności. Załatwić co miała do załatwienia i ruszyć, szukając nowego domu.
Myślała o Francji. Przynajmniej problem bariery językowej by się rozwiązał. Jej matka była kanadyjką i cała rodzina od jej strony mówiła lepiej po francusku, niż angielsku, więc dla Janette posługiwanie się tym językiem zawsze było bardzo naturalne, bo słuchała go od małego.
Kiedy wreszcie się uspokoiła, wsiadła do taksówki, ignorując skonsternowane spojrzenie kierowcy, któremu kazała poczekać, tylko po to, by kręcić szaleńcze koła wokół jego samochodu.
Na szczęście tabletki zaczynały działać, kojąc jej nerwy.
-Gdzie jest teraz jakiś dobry szpital? - zapytała mężczyzny za kierownicą. Wolała nie ryzykować podawania ulicy, by potem przekonać się, że zamiast placówki medycznej na miejscu znajduje się myjnia samoobsługowa, albo coś w tym stylu.
-Teraz to chyba najlepiej na Belle Isle. - odpowiedział - Nowa rzecz, działa ledwo od pół roku.
-Belle Isle? - zdziwiła się - A tam nie było przypadkiem siedziby CyberLife?
-Oh, dalej tam jest. Zobaczy pani. - odpowiedział - Ustawić kurs?
Janette westchnęła głęboko.
-Niech będzie.
***
Kiedy wysiadły, Janette miała wrażenie, że wypatrzy oczy.
Zaraz obok wieży CyberLife czaił się potężny, kilkupiętrowy gmach szpitala, oświetlony i uderzający profesjonalizmem z kilometra. I zdecydowanie nie było go tutaj, kiedy ostatnio pojawiła się w Detroit.
-Nie zostawisz mnie, prawda? - zagadnęła dziewczynka, wczepiając się z mocą w jej rękę.
-Nie jestem twoją mamą. I od kiedy jesteśmy na ty?
-Przepraszam... - wyszeptała, spuszczając wzrok i wypuszczając z drobnych palców jej dłoń. Zadrżała w chłodnym powietrzu.
-Mes félicitations... - pomyślała sobie - Dzieciaka potrącił samochód, a ty jeszcze go stresujesz.
-Możesz mi mówić Janette. - mruknęła, tak miłym tonem, jak tylko potrafiła. Położyła rękę na ramieniu osóbki i popchnęła ją przed sobą w kierunku drzwi.
Hol przypominał lotnisko, na którym nie tak dawno wysiadła. Ludzie poruszali się szybko we wszystkie strony, to przewożąc kogoś na noszach w stronę ostrego dyżuru, to zachodząc do recepcji. Pełno było pielęgniarek i lekarzy w fartuchach i z kubkami kawy z automatu w dłoniach.
CZYTASZ
Niestabilne serce
FanfictionJanette Wilson nie ma pieniędzy, nie ma pracy, a od godziny także mieszkania. Ma natomiast wyjątkowo trudny charakter, kilka traum z przeszłości i walizkę pełną xanaxu. I ma również plan, by wyjechać z Kanady gdzieś bardzo daleko i już nigdy nie...