7. Rozwiązania ostateczne

208 32 101
                                    

invisible string - Taylor Swift

Poranek Święta Dziękczynienia zastał Connora bardzo wcześnie, wciąż jednak nie na tyle wcześnie, by Chloe wciąż była w łóżku. Prawdę mówiąc wątpił, że w ogóle się tej nocy położyła.

Wygrzebał się z pościeli, przeciągnął i cicho ruszył do kuchni, spodziewając się ją tam znaleźć.

Nie pomylił się. Dziewczyna mieszała coś w garnku, całkowicie skupiona na swoim zajęciu, zdmuchując tylko z oczu co jakiś czas złote włosy, wymykające się z niedbałego koka.

-Dzień dobry…-mruknął, całując ją w tył głowy - Co robisz?

-Przyjrzyj się kochanie, wierzę, że uda ci się zgadnąć. - uśmiechnęła się, rzucając mu spojrzenie - Musimy koniecznie niedługo obciąć ci włosy, masz na głowie zupełny chaos.

-A ty masz chaos na kuchni. - spojrzał podejrzliwie na wszystkie zajęte palniki - Zdajesz sobie sprawę, że to będą jeść tylko dwie osoby, prawda? - przypomniał sobie o Janette - Przepraszam, trzy.

-No widzisz?

-Chloe, to jest zdecydowanie zbyt duża ilość jedzenia nawet na pięć osób. Co my potem z tym zrobimy?

-Markus i North z pewnością zabiorą część. Nie martw się, wszystko idzie zgodnie z planem.

-Nie wątpię. - usiadł na rogu stołu w kuchni, krzywiąc się - Nigdy nie rozumiałem celu święta dziękczynienia. Po co się to robi?

-To dobry dzień. - blondynka uśmiechnęła się łagodnie - Dobry, żeby sobie przypomnieć za co jesteśmy najbardziej wdzięczni. - wrzuciła łyżkę do zlewu - Takie jest przynajmniej założenie, z tego co się orientuję.

-Głupie. - prychnął - Przecież zawsze pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć, skoro jesteś dosłownie pierwszym co widzę codziennie rano.

Chloe obróciła się gwałtownie, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

-Co? - spytał, zaniepokojony - Co się stało?

Dziewczyna poczuła, jak ogarnia ją niemożliwa wręcz fala czułości. To było tak bardzo Connorowe, naturalne i niewymuszone, a jednocześnie tak bardzo dla niej ważne stwierdzenie, że aż chciało jej się śmiać. Odeszła na chwilę od kuchni, by objąć chłopaka za szyję i pocałować.

-Nic się nie stało, kochanie. Zupełnie nic.

***
Control - Halsey

Janette przerzuciła wszystkie ubrania w walizce do góry nogami, a potem kolejny raz i jeszcze jeden, czując, jak narasta w niej panika. Miała tam schowany ostatni listek tabletek, które przez ostatnie kilka dni zużywały się w potwornym tempie. Poprzedniego dnia wyczerpała  opakowanie, a tego dnia nie wzięła jeszcze ani jednej i zaczynała czuć się naprawdę źle.

Ręce jej się trzęsły, było jej gorąco i kręciło się w głowie. A leków nie było.

-Pomóc pani? - usłyszała za sobą. Odwróciła się. Młody sierżant opierał się ramieniem o framugę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

-Nie. - odburknęła, czując jak kropelka potu spływa jej po plecach - Nie, poradzę sobie. szukam tylko jednego drobiazgu.

-Ah, tak? - uniósł brew - Może tego? - wyjął z kieszeni opakowanie, a Janette zamarła. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, ale zmusiła się by zacisnąć zęby.

-Tak. Dokładnie tego. - podeszła do niego i wyciągnęła szybko drżącą dłoń po swoją własność, ale chłopak uniósł rękę do góry.

-Wydaje mi się, że jest pani poważnie uzależniona. - odezwał się zupełnie spokojnie, patrząc jej w oczy.

Niestabilne serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz