...

21 1 0
                                    

- Czy dasz radę sam iść? - Zapytałam, a Cardan w odpowiedzi tylko spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby przypominał sobie, kim jestem i co ja w ogóle robię w jego domu.
- Tak. - odezwał się wolno, niby zbity z tropu.
Coś skłoniło go do spojrzenia w dół. Ujrzał mokrą, przesiąkniętą krwią nogawkę swoich spodni, strużki spływające na podłogę. Nagle syknął, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przekrzywiona strzała tkwi w jego nodze i boleśnie rozwiera skórę.
- Jude? - Jęknął. Przyciągnęłam go do siebie bliżej, w razie gdyby miał zemdleć.
Skrzywiłam się na myśl o własnej opiekuńczości wobec niego. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam jego ciało w swoich ramionach. Jakby nasza wrogość nie obowiązywała. Nienawidzę go za to, że mnie do tego zmuszał.
Rana na piersi znowu zaczęła niebezpieczne jarzyć się iście bladym światłem, choć nie tak mocno jak wcześniej. Zignorowałam to.
Książę nie mówił zbyt wiele, a ja nie wiedziałam, co robić.
Skupiłam się na przenikliwym zimnie schodów, by nie myśleć o rozpływającym się ciele obok.
Po pokonaniu paru stopni wyżej Cardan zatrzymał nas i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Dlaczego mi pomagasz? - Wymamrotał półgłosem prosto w moje usta.
- Może ty zechciałbyś mi powiedzieć? - Niestety złość opanowała mój głos bardziej niżbym tego chciała. - Powinieneś to wiedzieć - dokończyłam szeptem. Miałam jednak cichą nadzieję, że świadomie nie użył na mnie swojego czaru elfa czy wpływów monarchy, cokolwiek to było i miało mnie zniewolić.
- Myślisz, że dla mnie to jest łatwe? - Grzywka przesłoniła mu oczy, gdy z urazą odwrócił ode mnie twarz, chcąc ukryć przede mną odkryte już emocje. - W stronę sali tronowej, korytarz w lewo, największe drzwi. W środku za podwyższeniem znajduje się przejście do moich komnat. - Pokierował mną, bo nie chciał zagłębiać się w temat, który jest dla nas wstydliwy.
Na daremno wypatrywałam służących. Nerwowo oglądałam się we wszystkie strony, sprawdzając czy ktoś nas nie obserwuje, nie podąża za nami. Potknęłam się, lecz Cardan pomimo bólu jedną ręką przytrzymał mnie w talii, a drugą ścisnął mocno mój przegub.
Uśmiechnął się troskliwie z lekkością płatków kwiatu, a ja z wdzięcznością uniosłam kąciki ust. Uświadomiłam sobie wtedy, że ten elf ma ludzkie uczucia. Aż piżmowy zapach ulatniający się z jego ciała robił z niego człowieka takiego jak ja. Może mnie bić, grozić mi i z tegoż się śmiać, ale przecież istnieje też jaśniejsza połowa księżyca. Szliśmy milcząc, a eter mogłam ciąć sztyletem na kawałki, dopóki nie udusilibyśmy się.
Cardan tworzył ciągnące się za nami, znaczące drogę szkarłatne ślady. Postanowiliśmy się na chwilę zatrzymać, by choć trochę zatamować krwotok.
Pchnęłam go odrobinę za mocno na ścianę, a ten opadł wzdłuż niej bezwładnie. Nie żałowałam, a on chyba nie miał mi za złe. Zamknął oczy i złapał się za brzuch, łapczywie chwytając powietrze.
Uklęknęłam przy nim i wyciągnęłam koszulę Cardana, którą zdążyłam zgarnąć z podłogi w tawernie, a która wetknęłam sobie za pas, gdy stamtąd uciekaliśmy. Utkwiłam w niej puste spojrzenie. Z pewnością nie nadawała się już do noszenia, choć była miękka w dotyku, ale nie dość wytrzymała. Podarłam ją.
Zbliżyłam się do księcia na bezpieczną odległość.
- Unieś kolano. - Uniósł kolano. Obwiązałam kawałek materiału najciaśniej jak potrafiłam - dopóki moje palce nie zesztywniały - wokół ranionego miejsca, lecz krew nadal się tłoczyła spod grotu strzały, tak że miałam całą twarz umoczoną we krwi Cardana. Tym, co pozostało z koszuli, wytarłam usta i policzki, przy okazji wydając okrzyk frustracji.
Zostawiłam to tak jak było: strasznie chaotycznie założony opatrunek, który nie pomagał i zadawał jeszcze wiecej bólu.
Wykończona równie jak ranny książę, usiadłam pod ścianą obok niego. Zwiesił głowę na bok. Nie ruszał się, nie oddychał jak umarły. Nawet w tamtym momencie czułam pulsujące w nim życie elfa, jego magiczną obecność pachnące niczym orientalne przyprawy, egzotyczne kwiaty. Ich słodkość przyprawiała mnie o mdłości.
Próbowałam sobie wyobrazić, że wcale go nie ma, patrzyłam więc w pustkę - pustką to mi się raczej początkowo zdawało. Z ciemności wyłoniły się - jakby na mnie napierały - obrazy dynamicznych i mrocznych scen godnych Krainy Elfów, wyjątkowo barwne i zachwycające bezwzględnością. Wszystkie ujęte w chaosie postacie tańczyły, tworząc bezbarwny wir.
Dalej pojawiły się oświetlone projekty koron i diademów w gablotach przeszklonych gwiezdnym pyłem. Czarne złoto - pomyślałam. - Musi być niespotykane, więc drogie. Ulubiona rzecz Cardana. Później moje oczy spowiło jeszcze więcej przebłysków otępiającego mroku.
Elf, z którym tkwiłam w jego zamku, poruszył się mrucząc coś w swoim nienaturalnym akcencie - nie jestem pewna, ale brzmiało to jak przeprosiny. Nie liczył, że zrozumiem. Na pewno się przybliżył, bo teraz stykaliśmy się udami, i dzielił nas tylko zimny metal. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały ten czas wzdłuż jego zdrowej nogi lśnił wspaniały miecz.
- Skąd on to wytrzasnął? - Pytałam sama siebie, bo nie miałam odwagi zapytać o to taką rzecz księcia.
Przymocowane do jego pasa ostrze przyjemnie drażniło moją skórę. Nie mogłam się napatrzeć. Nie za długie, ani za krótkie, perfekcyjne. Najgładszymi dłońmi wykute w świetle księżyca w czasie niezmąconej pełni. Byłam skłonna pomyśleć, że zrobił go sam, w ukryciu. Świeżo naostrzone, specjalnie do samoobrony. Zapewne nie chciał go używać, nie był szermierzem, choć pewnie przeszedł stosowne szkolenie wojskowe.
Moje uczucia ostudził przywiązany do rękojeści najprawdziwszy kwiat - idealna róża połyskująca bielą, z gęsto przełożonymi, kształtnymi płatkami.
Może brat go bił, bo był najwrażliwszy z rodzeństwa, a to był tego dowód. Dla Cardana to jest niczym tatuaż pokazujący, że ma swoją siłę, a wodzę słabości może puścić tylko przy tych, którzy go rozumieją. Czy ja byłam jedną z nich? Uświadomił sobie, że nie ma sensu się przede mną kryć, bo za dużo zostało już pokazane?
Róża. Mocna niczym ostrze, uspokajająca przy jednym muśnięciu. Cardan od razu złapał moje palce. Nie przestraszył mnie, często to robił, lecz jego gest nic dla mnie nie znaczył. Znał moje zdanie.
Gdy cisza zrobiła się nieznośna, odezwałam się:
- Narobiłeś mi wstydu. - Nic innego nie przychodziło mi do głowy w związku z jego występem u Briar'a.
- Zaimponowałem ci. - Roześmiał się głośno i seksownie. Jego śmiech niósł się echem w mroku, brzmiał jak brzęczące kryształy. Chyba jego stan nie był taki zły, na jaki wyglądał. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Tylko przypomniało mi to, jak okrutny potrafi być. Wysunęłam dłoń z jego dłoni. - Może i należę do tej krainy, a to oznacza nieznajomość istoty kłamliwości, ale ja wiem kiedy łżesz. Właśnie teraz.
- Przestań. Nie możesz wiedzieć, co myślę. Nie masz cholernego prawa wnikać w mój umysł. - Zgłupiałam. Nie potrafiłam się bronić przed jego impertynencją. Gdy przyjmuje swoją naturalną postawę, wkurza mnie to, że tak mnie onieśmiela.
-Jestem elfowym księciem. Oczywiście, że mogę. - Teraz to naprawdę ze mną igrał. Na chwilę stał się Cardanem, z którym się biłam. - Tak bardzo pragnę, byś przyznała, co do mnie czujesz. Czy te słodkie usta nie mogą wypowiedzieć mego imienia?
Czyżby teraz próbował nabrać mnie na miłe słowa? Omal nie doprowadził mnie do płaczu. Bałam się tego, jak dwulicowy jest jego charakter. Miałam dość jego gry, ale mój głos złagodniał. Nie było sensu, dłużej kłamać.
- Głos elfów wzrusza śmiertelników - wzruszyłam ramionami. - Tylko to jest prawdą... - zaczęłam się tłumaczyć, choć byłam świadoma, że to oznaka słabości. Jakałam się, bo patrzył na mnie zbyt przenikliwie. Uwielbiał to robić. Jego spojrzenie było tak mocne, że czułabym je, gdyby postawiono między nami gruby mur. -...uodporniłam się na ciebie. Nie myśl sobie, że...
Zamilknęłam, bo poczułam na ustach miękkość i słodycz, bajkę książęcych warg. Połknął moje słowa i dał mi się całować. Uchyliłam usta i ujęłam jego dolną wargę. Cardan był delikatny i ostrożny, jakby prosił, bym więcej się go już nie bała.W życiu nie dał mi czegoś równie przyjemnego, ale nie mogłam się w nim zatracić. Jeszcze nie teraz. Przynajmniej ja musiałam zachować trzeźwy umysł. Wraz z pocałunkiem przyszło mi do głowy coś błyskotliwego, lecz nie dałam tego po sobie znać. Ani drgnęłam, robiłam to, co należało: poruszałam swoimi wargami w rytm jego warg. Zdziwiło mnie to jak nasze usta idealnie do siebie pasowały, jakby były dla siebie stworzone. No trudno.
- Aaa...coś ty mi zrobiła? - Wyszeptał wściekle Cardan z grymasem niewypowiedzianego cierpienia i dość zabawnym zaskoczeniem.
Rana zgasła gwałtownie, gdy oderwaliśmy od siebie usta. Książe odsunął się jak poparzony pare centymetrów w tył. Zapewne ból przeszył go jak prąd, a teraz sparaliżowany wpatrywał się w mój łobuzerski uśmieszek oraz strzałę, którą machałam mu przed nosem. Jeszcze przed sekundą wystawała z mięśnia Cardana, a ja błyskawicznie - i zgrabnie - pociągnęłam za nią, jakby to była zwykła drzazga.
- Nie tylko ty potrafisz zaskakiwać - odcięłam się.
- Aha - odparł zdezorientowany. - Ale czemu zachciało ci się bawić moją raną, gdy się całowaliśmy, gdy już prawie zapomniałem o bólu?
- To za to, że tak mnie onieśmielasz. W dodatku czerpiesz z tego cholerną satysfakcję.
- Rozumiem. Stajesz się bardziej okrutna ode mnie. Jestem ranny. Możesz ze mną robić, co zechcesz. - Jak nie mógł się zaczerwienić, wypowiadając te ostatnie słowa? Zignorowałam te uwagę, by nie fantazjować.
- W końcu musiałabym ci wyciągnąć tę strzałę. Pomyślałam, że pocałunek odwróci uwagę i zminimalizuje szok albo ból. Spróbuj tak nie krwawić.
- Musimy szybko dojść do tych komnat. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam.

Little stories&poemsWhere stories live. Discover now