XVIII

539 55 9
                                    




- Przypomnij mi dlaczego miałbym Ci pomagać?

- Z dobroci serca? - zasugerował Leo, udając że przegląda książki na półkach. Stojąca niedaleko niego szafa patrzyła spod byka na każdego nowego klienta księgarni, ale na szczęście nie podejrzewał, że jego podopieczny może kombinować z samym księgarzem. Mimo to, przekonanie mężczyzny, że koniecznie potrzebuje Kodeksu Cywilnego do pracy na studiach i że koniecznie muszą pojechać do tej księgarni, mijając po drodze co najmniej trzy, było na tyle trudne, że dopiero po trzech dniach dał się przekonać. Nienawidził chuja.

Mitch. Tak niby miał na imię, ale w umyśle Leo pozostanie szafą, bo jest wielki i pusty jak sporych rozmiarów trzydrzwiowa. Prawdopodobnie w jego czaszce wieje halny i nie ma ani jednej w pełni rozwiniętej komórki nerwowej. Ponieważ nikt kto posiada choć trochę rozumu nie zachowuje się tak jak szafa: niczym człowiek pierwotny.

Nieważne czy ktoś stanowił zagrożenie czy nie, szafa ciągle trzymał broń w pogotowiu. Poza tym nie pozwalał się nikomu do Leo zbliżyć bez wcześniejszej kontroli osobistej. Niby tak powinien się zachowywać ochroniarz, ale ten zjeb sprawdzał nawet profesorów! Debil, kurwa, debil.

  Jeśli kiedykolwiek pomyślał, że zachowanie Johantan'a było upierdliwe, to teraz nie znajduje słów dla tego Mitch'a. Chociaż już samo imię nie sugeruje nic dobrego. Potrafił sobie wyobrazić jak matka (lub szybciej ork) wypycha go z siebie i na widok marsowej miny, nieprzyjemnego spojrzenia i pomarszczonego czoła (w oczach Leo ochroniarz już urodził się z twarzą dorosłej osoby) mówi z odrazą: „Nazwę cię Mitch i będziesz nienormalnym pracownikiem firmy ochroniarskiej". Na pewno tak było. Nikt miły i przyjacielski nie dostałby Mitch na imię. 

- Johantan sam by się z tobą skontaktował jakby chciał. - powiedział spokojnie Simon, wyjmując najnowsze wydanie Kodeksu Cywilnego. - A skoro tego nie zrobił, to wniosek jest prosty. A tego drugiego to nawet nie znam.

Ugh! Powoli zaczynam cię nienawidzić na równi z szafą! Pomyślał, uśmiechając się przyjacielsko. 

- Teraz okoliczności się trochę zmieniły i nie może mnie widywać. Ani on ani Jean. - odparł, wkładając w swoją minę tonę niewinności i dwie tony uroku. Szkoda tylko, że księgarz nawet na niego nie spojrzał. Jego nudny i pretensjonalny głos powtórzył wcześniejsze stwierdzenie:

- I jak mam ci pomóc. Niby czemu?

Kurwa mać, nosz ja pierdole, co za zjeb.

- Ponieważ cię proszę? Mogę ci nawet zapłacić...

Na moment wzrok Simona przeskoczył na Leo, a nastolatek odetchnął. Tu jest pięta Achillesa. 

- Co byś chciał. Kasę? Więcej kupionych książek?

- Pięć tysięcy dolarów.

Jego umysł eksplodował, jednak na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień. Bez słowa wyciągnął książeczkę czekową, czując że skala nienawiści do Simona przeskoczyła tą szafę o sto punktów. Co za idiota. Myśli sobie, że spotkał syna wielkiej Chiary i senatora to sobie może na nim poużywać? W normalnych warunkach pokazałby mu środkowy palec i powiedział, że naciąganie na kasę jest passee. Ale teraz był gotowy wydać pięć patyków, jeśli da mu to pewność na to, że Johantan dostanie jego list, a Jean wiadomość na porfilu społecznościowym wysłaną z konta Simona. 

Księgarz przyjął czek i wyciągnął rękę z książką.

- Dobra, daj te wiadomość... jak się nazywał ten tancerz? 

List zniknął w kieszeni księgarza razem z czekiem znacznie uszczuplającym budżet wakacyjny Leo, a nastolatek poczuł mdłości. Czy dobrze robi? Co jak Johantan przeczyta list, ale nie zareaguje. Poprosił go o odpowiedź niezależnie od tego jaka by była, ale kto go wie? Nie należy do osób mówiących o swoich uczuciach, a tym bardziej czemu miałby się spowiadać nastolatkowi? 

Fatiscit murosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz