III

1K 87 27
                                    




Światła nocnego klubu oślepiały tańczące na parkiecie pary, smród alkoholu i papierosów wydobywających się z ust mężczyzn przebijał się przez upiornie słodkie perfumy kobiet, których było o wiele mniej, mimo że klub reklamował się jako miejsce spotkań lesbijek. Ich drobne ciała ginęły w tłumie pół nagich mężczyzn, ubranych w obcisłe spodnie i wymachujących drinkami nad głowami, w rytm uderzeń przeraźliwie głośnej muzyki. 

Stojący w strategicznym miejscu Johnatan, czuł że pod luźną koszulką zaczynają mu się robić mokre plamy ze stresu, za każdym razem jak muzyka chociaż trochę uderzyła z głośników. Zacisnął dłonie na szklance, skanując tłum, ale nikt nie miał najmniejszej ochoty atakować siedzącego w prywatnej loży nastolatka, który przede wszystkim nie powinien tu być i spożywać dry martini, patrząc na to, że do pełnoletności brakuje mu jeszcze trzech lat. Ale siła pieniądza jest niesamowita. Wystarczył odpowiednio wysoki czek i Leonardo nie musiał się martwić tym, że nie ma nawet fałszywego dowodu: po prostu wszedł. Sam. 

Żadnych znajomych, żadnych przyjaciół, nawet głupich kolegów z biblioteki, których czasami Johnatan widział, jak rozmawiają z Leo przez kilka sekund. Nikt się nie zjawił i ochroniarz szedł sobie rękę uciąć, że nawet jakby wiedzieli, to by nie przyszli. 

To trochę żałosne, pomyślał, ze wszystkich sił starając się skupić mimo dudniącej muzyki. Dłonie Leonardo drżały lekko jak pił kolejną porcję martini, a liczba pustych kieliszków na jego stoliku rosła w zastraszającym tempie. Chciał mu powiedzieć, że powinien przystopować, bo nic nie jadł od kilku godzin, ale nie jest cholerną niańką dzieciaka. On tylko ma go doprowadzić bezpiecznie z punktu A do punktu B i tyle. W jakim stanie on się tam dostanie, to już nie jest jego sprawa.

Gdyby była tu pokojówka Ana, to pewnie już by stała nad Leonardo ze ścierą w ręku i krzyczała na niego ile sił w jej portugalskich płucach. Albo ten sztywniak Sebastian... gdy się dowiedział, że nastolatek ma zamiar spędzić wieczór z "Lucy", majordomus skrzywił się z obrzydzeniem i powiedział pod nosem "to takie dobre dziecko, po co on się tak marnuje?". Ale zaklepał im dwie wielkie loże w dwóch gejowskich klubach oraz niewielki apartament w centrum. Teoretycznie, żyć nie umierać, ale samemu to nawet balowanie nie jest fajne. 

- Hej, przystojniaku. - usłyszał przy swoim lewym uchu i spojrzał na zalanego w trupa dzieciaka, sięgającego mu maksymalnie do ramienia. Oczy chłopaka przejechały wzrokiem po bliźnie na prawym policzku Johnatana, wcześniej niewidocznej. - O stary, co ci się stało?

Nie odpowiedział, mając nadzieję, że jak go zignoruje, to wsza sama odejdzie. Leonardo podniósł wzrok znad kieliszka, obserwując próby młodziaka. 

- Udajesz niedostępnego? - zachichotał chłopak, przybliżając się o krok. Śmierdział wymiocinami i potem. Najgorsza z możliwych mieszanek zapachowych. Johnatan wolał nie myśleć, jak obrzydliwie by smakowały jego pocałunki. - Jesteś z gangu? Masz postawę kogoś, kto wie co to musztra.

Dłoń chłopaka przybliżyła się do koszuli Johnatana, a ten złapał ją, zanim zdążył go dotknąć. Szarpnięciem przyciągnął gówniarza do siebie, prawie rozlewając mu drinka. Pochylił się do jego ucha, starając się panować nad emocjami.

- Nie waż się mnie dotykać, swoimi brudnymi łapami. - szepnął, odpychając chłopaka, który zatoczył się do tyłu, wpadając na tłum tańczących. Młodzieniec pokazał mu środkowy palec i zniknął bez słowa.

- Nie sądzisz, że mogłeś być dla niego milszy? - zapytał Leonardo, zjawiając się jak zjawa obok Johnatana. Ochroniarz nie odpowiedział. - "Brudne łapy"... wydawał się dla mnie dość czystym chłopakiem. Może chodzi ci o to, że jest homo, huh? W końcu tylko biali, silni hetero to prawdziwi mężczyźni, co?

Fatiscit murosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz