XIV

820 70 19
                                    




- Tak, słucham? - zapytał, odchodząc od stolika, żegnany delikatnym uśmiechem Simona, który wrócił do przeglądania karty. Leonardo nigdy do niego nie dzwonił, a więc nie mogło być to coś błahego. Wolał nie myśleć co by się stało, gdyby teraz nastolatek znalazł się w niebezpieczeństwie. Jak on jest setki kilometrów od niego i nie ma jak mu przyjść z pomocą.

Oparł się o ścianę restauracji, niedaleko toalety, czekając aż Leonardo się odezwie, ale w słuchawce panowała cisza. Gdyby w lokalu był mniejszy hałas to usłyszałby nerwowy oddech chłopaka. 

- Halo? Leonardo?

- Yyyy cześć.

Głos chłopaka był tak cichy, że Johnatan przycisnął komórkę bliżej ucha. 

- Co się dzieje?

- Eee... w sumie to nie wiem... nudziło mi się, pomyślałem że zadzwonię. - odpowiedział na wydechu, siedząc na zamkniętej toalecie. Ze stresu zaczął strzelać palcami u ręki, wykręcając je na wszystkie strony. Wiedział, że nie ma czasu na długą pogawędkę, bo za kilka minut rodzina zainteresuje się co się takiego stało, że zniknął, ale teraz, gdy Johantan odebrał telefon to nie miał pojęcia co odpowiedzieć.

- Aha... - starał się sam przed sobą nie okazywać ile radości sprawiły mu słowa chłopaka. To jego wybrał, gdy się nudził. Jego, a nie Jean'a, z którym zbudował od czasu baletu całkiem silną więź. To on wygrał! 

- Przeszkadzam?

Ochroniarz zerknął na siedzącego przy stole Simona, bawiącego się kieliszkiem wina. Księgarz co jakiś czas patrzył w jego stronę, ale nie wykazywał oznak zniecierpliwienia. 

- Jestem teraz z Simonem, ale chwilę mogę mówić. - odparł. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, za każdym razem coraz bardziej przyśpieszając, gdy tylko nastolatek się odezwał. 

- Oh! Zapomniałem! Wielka randka! - zawołał Leo, czując że staje na wyżynach gry aktorskiej. - Przepraszam, na śmierć zapomniałem o tym, że masz się z nim dzisiaj spotkać.

- Nic się nie stało. Jak tam u dziadków?

- Jak zawsze. Luise wciąż nie uważa się za babcie, a dziadek bez przerwy powtarza o tym co nowego kupił albo na czym się wzbogacił.

- Na pewno nie jest tak źle.

- Gdybyś tu był to być zrozumiał, że jest gorzej niż źle. Jeśli kiedykolwiek w ciągu tego miesiąca uważałeś mnie za rozpieszczonego bachora, srającego na wszystkich, to oni są trzy tysiące razy gorsi ode mnie. - powiedział pośpiesznie, z większym animuszem w głosie. Tak bardzo nie chciał się rozłączać, że gotów był gadać cokolwiek mu ślina na język przyniesie, aby tylko Johantan nie wrócił do swojej randki.

- Już jutro będziesz w domu i będzie spokój. - przypomniał mu Johantan, obracając się plecami do Simona, aby księgarz nie widział uśmiechu na jego twarzy.

- Tak, odpocznę... - Leo zagryzł wargi. - I zobaczę ciebie.

Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy serce ścisnęło mu się w piersi. Jak bardzo chciałby, aby te słowa znaczyły coś więcej. W idealnym świecie, odpowiedział by nastolatkowi, że za nim tęskni, a  Leo powiedziałby jakieś inne czułe słówko. Jednak świat nie jest idealny, a oni są przeciwnymi biegunami, które nigdy nie będą mogły się połączyć. 

- Wrzód na dupie. - zaśmiał się, krzywiąc się z bólem wypisanym w oczach. - Ale jeszcze dwa miesiące i się mnie pozbędziesz. Jak tylko odbędą się wybory, zniknę z twojego życia i będziesz mógł już sobie spokojnie funkcjonować. 

Fatiscit murosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz