Wbił zęby w ociekający tłuszczem kawałek boczku, po którym wepchał do ust wielki widelec jajecznicy. To wszystko wymieszał łykiem mocnej kawy. Przyglądająca się mu Maria, uśmiechnęła się do niego czule, niczym matka do dziecka. Dzisiaj mijał tydzień jego pobytu w posiadłości Greenwoodów, a jeszcze nigdy, nawet jako mały chłopiec, nie spotkał się z taką miłością jaką otrzymał od każdego pracownika tutaj. Nawet stary ogrodnik był uosobieniem dobroci, chociaż rzucał kurwami za każdym razem jak się zbliżył zbyt blisko hortensji, które dwa dni temu przez przypadek podeptał.- Smakuje? - zapytała podstarzała kucharka, poprawiając czepek zakrywający siwe loczki i mieszając ciasto na pancakes'y.
- Jak zawsze, niebo w gębie.
- Cieszę się. Zawsze miło się patrzy na człowieka jak porządnie je. - rzuciła wymowne spojrzenie na wychudzonego Sebastiana, zagryzającego suchy rogalik. - Temu to się nawet nie opłaca gotować.
Majordomus zmarszczył krzaczaste brwi.
- Mario, według ciebie to jak człowiek nie je trzech ton to się nie opłaca gotować. - obrócił się w stronę Johnatana. - Gdy Leo był mały to próbowała zrobić z niego tłustą świnkę, bo ciągle uważała, że jest za chudy. Odpuściła dopiero jak pani Greenwood zagroziła, że ją zwolni jak nie będzie się stosować do diety.
- Za moich czasów nie było żadnych śmiesznych diet! Dzieci jadły to co im się dało i w takich samych porcjach, a nie jakieś wymyślanie! Mówię wam. - kucharka machnęła na nich łyżką umoczoną w cieście, rozrzucając jego drobinki po blacie. - To dzięki mnie jest obecnie takim silnym chłopcem.
Przed oczami Johnatana pojawiła się wychudzona postać chłopaka, zawsze w za dużych bluzach. Ta... silny jak tur.
Sebastian zerknął na zegar i z niechęcią odłożył gazetę.
- Już czas, aby ich pobudzić. - mruknął i wyszedł z kuchni, zostawiając go na pastwę Marii, gderającej pod nosem, że nikt nie docenia jej kuchni, ale wszyscy się zachwycają i gdzie tu logika.
Przełykając kolejne kęsy jajecznicy, walczył sam ze sobą i swoją ciekawością. Obiecał sobie, że nie będzie ciągnął tematu i zapomni o tym co się wydarzyło w piątkową noc. Wyrzuci z pamięci płacz chłopaka i jego wyznania co do nieszczęśliwego życia. Sam Leonardo mu to ułatwił, nie wracając do tematu w sobotni poranek. W ciszy zjedli śniadanie w hotelowym pokoju i w milczeniu wrócili do domu. Żaden z nich nie nawiązał do tego, co było kilka godzin wcześniej.
Jednak zjadała go ciekawość, jakiej nigdy nie odczuwał. Zawsze wiedział, gdzie jest jego miejsce i wtykanie nosa w nie swoje życie zdecydowanie nie było na liście jego obowiązków jako ochroniarza. Mimo to chciał wiedzieć więcej o tym smarkaczu, chciał go zrozumieć i mu się to nie podobało, ale coraz ciężej było mu z tym walczyć.
Popijając jajka kawą spojrzał kątem oka na Marię. Pracowała u Greenwoodów od dnia ich ślubu, jako kucharka. Dwadzieścia pięć lat śledziła każdy ich ruch, przeprowadzała się razem z nimi i była świadkiem każdej awantury, łez i każdego uśmiechu. Znała ich jak nikt inny, może poza Sebastianem, pracującym tylko rok krócej niż kobieta, ale wciąż to ona była bardziej skora do plotkowania.
Dlatego teraz odchrząknął znacząco, a kobiecina podniosła wzrok znad patelni.
- Leonardo podobno gra na fortepianie.
- Powiedział ci to? - siwe brwi wywindowały w górę, ginąc pod czepkiem. - Jest bardzo utalentowany, kochany dzieciak. Potrafi z pamięci zagrać wszystkie utwory Bacha i Chopina, a ostatnio nauczył się także swojego ulubionego utworu z Dziadka do Orzechów. Oczywiście, gra go tylko jak nie ma pana Greenwooda, bo on za każdym razem jest wściekły. Pewnie czuje się winny, że zabronił mu chodzić na balet jak był mały. Powiem ci, kochanieńki, że nie widziałam dziecka, które miało taką siłę zaparcia. Był tylko na kilku lekcjach, ale Boże, po parę godzin dziennie ćwiczył podstawowe kroki. Nawet jak pan Greenwood zabronił mu chodzić, to on wciąż ćwiczył. Pani Chiara zaprosiła jeszcze raz jego nauczyciela do domu, ale jej mąż tak się wściekł, że już więcej Leo nie mógł się z nim widywać. Mimo to ćwiczył. Podejrzewam, że nawet teraz umie się rozciągnąć jak guma. - pokręciła głową, odkładając wielki kopiec naleśników na blat i biorąc się za ucieranie kremu. - Strasznie płakał jak mu zabroniono... aż się serce krajało. Miał wtedy z dziesięć lat i wymówką pana Greenwooda było to, że już jest za stary na zrobienie kariery, więc po co w ogóle chodzić. - zamilkła, bo Sebastian przyszedł po naleśniki i dzbanek z kawą. Zmierzył ich zaciekawionym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Gdy drzwi od kuchni zamknęły się za majdordomusem, Maria pochyliła się konspiracyjnie do Johnatana. - Ten stary cap wciąż uważa, że dobrze zrobiono. Dobrze! Nie wiem od kiedy łamanie dzieciom serca to dobre zachowanie! Co by komu szkodziło, jakby sobie tańczył? Ale... - machnęła ręką, kończąc dyskusję.

CZYTASZ
Fatiscit muros
RomanceLeonardo Greenwood, ma 18 lat i dwa cele w życiu: dobrze się bawić i nie martwić się niczym. (A przynajmniej tak się wydaje jego rodzicom). Jednak nie może być w pełni zrelaksowanym nastolatkiem, ponieważ jako syn polityka i właścicielki największej...