XXI

525 62 7
                                    


- No weeeeeź.

Słysząc przeciągnięte słowa przyjaciela Leo zaśmiał się w duchu i zanurzył usta w kolorowym drinku. Znał go na tyle długo, że wiedział co za chwilę nastąpi. I nie pomylił się. Jean zarzucił dłonie na ramiona jakiegoś podstarzałego typa, ze słabo ukrytą obrączką i uśmiechnął się do niego przymilnie.

- Obiecałeś.

Znów kolejna ofiara tej cholernej femme fatale, pomyślał, widząc jak mężczyzna płaci za drinka Jean'a i coś mu szeptał do ucha. Leo szedł sobie rękę uciąć, że obiecywał mu tonę błyskotek, jeżeli odpuści wycieczkę na Malibu.

Tancerz wydął usta.

- Nie chce złotego naszyjnika...

Chyba za dużo czasu spędzam z tym człowiekiem i jego koszmarnymi partnerami, powiedział sam do siebie, odkładając kieliszek na stół. Kremowa koszulka zawirowała delikatnie w podmuchu wiatru od strony drzwi, a on zadrżał z zimna. W tym roku zima wyjątkowo dała się we znaki. Ludzie pamiętający tak mroźne dni dawno pomarli, a tona śniegu na ulicach sprawiła, że życie w mieście praktycznie zniknęło. Oczywiście, takie miejsca jak „u Świętego" wciąż tętniły swoją energią, nie zważając na minusowe temperatury. Bar dla osób LGBTQ nie wiedział co to mróz.

Obejrzał się przez ramię na nowo przybyłych, ale to była tylko trójka znajomych, których kojarzył jak przez mgłę jako stałych bywalców. Tulący do siebie dwie dziewczyny blondyn skinął dłonią na barmana i odeszli w kąt, gdzie były jeszcze resztki wolnych stolików. Ludzie dopiero powoli zaczynali się zbierać, a to stanowiło sygnał dla Leo, że on powinien już iść. Jutro czekała go pobudka skoro świt, bo o ósmej miał się stawić w biurze.

- Co robisz? - zapytał Jean, wyplątując się z kolan mężczyzny i przyglądając się chłopakowi ze zmarszczonym czołem. - Już idziesz? Tak szybko?!

- Rano mam rozprawę w sądzie. - odpowiedział ze wzruszeniem ramion.

- Jezu... nigdy nie mamy czasu, aby posiedzieć i poplotkować.

- Z tego co pamiętam, to nie dalej jak wczoraj wpakowałeś mi się do łózka i nawijałeś pół nocy.

- To co innego. - Jean machnął dłonią. - Mi chodzi o zabawę, chill, kluby i dziwki, a nie jakieś nocne pogaduchy jak starsze panie.

- Ale ja jestem starszą panią. - zaśmiał się Leo, zapinając gruby wełniany płaszcz. - Dwadzieścia cztery lata to wiek, w którym pora myśleć o trumnie.

- W takim razie moje dwadzieścia sześć to już śmierć, tak?

Leo nie skomentował tego, że przyjaciel odjął sobie kilka ładnych lat. Zawsze tak robił, gdy w pobliżu był jeden z jego sponsorów. Pięćdziesięciolatkowie wolą myśleć, że ich kochanek jest wiecznie młodym i cudownym chłopcem w drugiej dekadzie życia, a nie dorosłym mężczyzną dobijającym trzydziestki.

- Trup. I to zimny. - powiedział zamiast tego, naciągając na loczki czapkę. Mimo upływu lat nie zmienił fryzury, chociaż szefowa z agencji prawnej coś mruczała o odpowiedniej prezentacji, ale udawał, że jej nie słyszy. Nie podoba jej się, to trudno.

- Ja jestem tylko gorący. - mruknął Jean, rzucając szybki uśmieszek do mężczyzny przy barze i wołając do niego. - odprowadzę Leo i już do ciebie wracam, skarbie.

- Nie każ na siebie czekać. - usłyszał.

Gdy zostawili go w tyle, Jean warknął.

- Gdyby nie to pieprzone Malibu, to bym mu przywalił.

Fatiscit murosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz