XXII

857 61 17
                                    


Pięcioletni kurz osiadł grubą warstwą na każdej możliwej powierzchni nie przejmując się tym, że gdy właściciel mieszkania wróci to dostanie ataku duszności od ilości nieprzyjemnych pyłków. Z każdym dniem od momentu zamknięcia się drzwi za żołnierzem roztocza, pyłki i drobinki brudu brały w posiadanie kolejne centymetry zaniedbanej kawalerki, czyniąc ją swoim królestwem.

Teraz, gdy podmuch wiatru wpadającego do środka, wraz z ciężkimi butami mężczyzny, wtargnął bezczelnie do ich krainy, kurz podniósł się w górę, próbując walczyć, pociągając za sobą rozciągnięte przez całą długość przedpokoju pajęczyny, jednak jego bunt został niezauważony przez Johantan'a. Zrzucił z pleców ciężki worek podróżny i przysiadł na progu, patrząc na swój stary dom z mieszaniną obrzydzenia i nostalgii.

Obiecał sobie, że gdy wróci po pięciu latach, to będzie go stać na to, aby się wynieść z tej nory, wynająć mieszkanie w porządnej przyjemnej dzielnicy, jednej z tych, gdzie dzieci się bawią na „strefach wspólnych", matki zapraszają się na pikniki i grille, mężowie chodzą razem na kręgle, a homoseksualne pary są uznawane za członków społeczności. Marzyło mu się słoneczne miejsce, z widokiem na ulice i balkonem na wewnętrzną część dziedzińca, aby móc sobie odpoczywać wieczorami, trzymając w ramionach ukochaną osobę.

Zmieniając obozy, podróżując po kolejnych krajach, odwiedzając coraz to nowsze miasta, obserwował uważnie życie ludzi, inspirując się nimi i znów marząc o tym, jak cudownie by było móc to wszystko zastosować u siebie w praktyce.

Jakie to musiało być miłe uczucie, kiedy ukochana osoba podaje ci rano kawę, zrobią pod ciebie, bo już jesteście tak długo razem, że ona wie jaka ci posmakuje. Albo gdy jesteś chory, otuli cię ciaśniej kołdrą lub zacznie na ciebie krzyczeć gdy zapomnisz wziąć leków.

Głos w jego głowie podpowiadał mu, że jak był z Simonem to mu na tym nie zależało, więc skąd nagle to rozczulające zachowanie, ale doskonale wiedział skąd. Stąd, że teraz myślał o kimś zupełnie innym od księgarza. Od pięciu lat, niezmiennie o tej samej osobie.

Leonardo.

Mimo że nie słyszał jego głosu od trzystu siedemdziesięciu dwóch dni, to wciąż kochał go tak samo. Powinien spisać ich dziwną relację na straty, ale nie mógł. Świadomość tego, że gdzieś na świecie jest osoba, którą może kochać, była jedyną rzeczą trzymającą go przy życiu w wojsku. Zdjęcie, schowane bezpiecznie w kieszeni munduru, było pomięte od ciągłego wyciągania go i patrzenia się na niego, ale uśmiech chłopaka rozwiewał koszmary i otulał swym ciepłem.

Ciekawe co by powiedział, gdyby się dowiedział, że pół mojej drużyny śpiewało jego kołysankę wieczorami, pomyślał, uśmiechając się smutno do pustego mieszkania. Nauczył ich jej w wyjątkowo ciemną noc, gdy jeden z młodszych żołnierzy, mający jeszcze mleko pod nosem, trząsł się ze strachu. Wyciągnął wtedy kartkę z pismem Leo i podał innemu Włochowi, a ten zaczął ją po cichu śpiewać, dopóki młodzieniec nie zasnął. Później podchwyciła to reszta załogi i już nie było dnia, w którym ktoś nie mruczał pod nosem łamanym włoskim kilku jej wersów. Pewnie byłby zachwycony, jak zawsze.

Rozmawiali ze sobą raz na dwa tygodnie, czasami, gdy musieli się przenosić do drugiej bazy, jeszcze rzadziej, ale Leo nigdy się nie skarżył. Zawsze się uśmiechał, żartowała, witał się z innymi, gdy wkradli się w kard niewielkiego laptopa, jaki im przysługiwał do kontaktu z rodzinami.

Z wspomnień wypłynęła jedna z pierwszych ich rozmów, w trakcie której do namiotu kontaktowego przyszedł Steve i zerknąwszy Johantan'owi przez ramię zawołał:

Fatiscit murosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz