I. Niedzielne popołudnie

914 65 180
                                    

Majowe słońce przygrzewało mocno, a po niebie nie przesuwała się ani jedna chmurka, gdy Joan Knight zmierzała do anglikańskiego kościoła parafialnego w Oakwood. Rozglądała się po tak dobrze znanej sobie wiosce i uśmiechała do mijanych mieszkańców. Wszyscy ściągali tłumnie do świątyni, bowiem pastor Campbell celebrował tylko jedną mszę w ciągu dnia, uznawszy, że jego parafia jest zbyt mała, a on zbyt stary na to, by nabożeństw było więcej.

Dziewczyna szybko pokonała dystans dzielący ją od świątyni i przekroczyła jej próg, po czym podążyła do ławki, którą zawsze zajmowała wraz z rodziną. Kościółek nie należał do zbyt oszałamiających, przeciwnie, jego wystrój był bardzo ubogi. Pomalowane na biało wnętrze zdobił jedynie duży, drewniany krzyż zawieszony za skromnym ołtarzem. Panującą jasność przełamywały dębowe ławki. 

Joan uśmiechnęła się i uklękła. Przebywanie w świątyni zawsze napawało ją ogromnym spokojem. Wiedziała, że tu może uciec od wszystkich swoich problemów i trosk. Przeżegnała się i zaczęła szeptać słowa modlitwy, wykorzystując fakt, że siedziała w ławce sama. Jej rodzina zawsze przychodziła chwilę później, bowiem bliscy dziewczyny mieli w zwyczaju się spóźniać, zwłaszcza jej matka, Rosemary. Henry, młodszy brat Joan, również nie grzeszył punktualnością.

Skończywszy zawierzać Panu swe zmartwienia, przeżegnała się i usiadła. Wodziła spojrzeniem po świątyni w oczekiwaniu na rozpoczęcie mszy. Doskonale znała kościół, bowiem przez całe życie przychodziła tu dzień w dzień. Nie przeszkadzało jej, że budynek był bardzo skromny i pozbawiony zdobień, nie tylko przez specyfikę budowli sakralnych protestantów, lecz głównie z powodu niezamożności mieszkańców. Mimo tego nikomu w Oakwood na niczym nie zbywało, a przynajmniej tak mówiono.

Po chwili dołączyli do niej matka i brat. W sąsiedniej ławce dostrzegła wujka Jamesa z jego śliczną, młodą żoną, niewiele starszą od niej samej, i jak zawsze szeroko uśmiechniętą ciocię Jenny, której towarzyszyli poważnie wyglądający mąż z sumiastym wąsem i jej trzej synowie. Brakowało tylko wujka Franka, który robił prawniczą karierę w Montrealu.

Joan uśmiechnęła się szeroko na widok bliskich. Kochała swoją rodzinę. Każde z rodzeństwa jej matki było doskonałym towarzyszem rozmów, a żona wuja Franka zawsze przywoziła jej piękne prezenty z miasta. Żałowała jedynie, że jej ojciec odszedł do wieczności już dawno.

Rozmyślania przerwało jej wejście pastora. Uśmiechnęła się szeroko, widząc skupionego dziadka. Już jako mała dziewczynka uwielbiała wpatrywać się w jego twarz, gdy odprawiał mszę. Na jego licu malował się wtedy pełen miłości wyraz, który wskazywał na to, że kochał Boga całym sercem i czerpał ogromną przyjemność ze służenia Panu.

Wciąż miała w pamięci dość jeszcze młodego, żwawego dziadka dziarsko wchodzącego na ambonę. Od jakiegoś czasu nieco się już garbił, a jego krokom brakowało dawnej sprężystości, lecz w oczach wciąż błyszczała ta sama radość.

Lubiła przysłuchiwać się temu, jak recytował kościelne formułki, lecz najbardziej podobały się jej kazania dziadka. Pełne były miłości do bliźniego, ogromnej empatii i ciepła. Nie wiedziała nawet, kiedy po czytaniach nadszedł czas na homilię. Uśmiechnęła się i wsłuchała się w słowa dziadka. 

— Pamiętajmy więc, moi mili — mówił pastor swoim miękkim jak aksamit głosem, który wlewał się do serc wiernych niczym miód, napełniając ich serca spokojem i nadzieją. — Powinniśmy zawsze być przygotowani na to, że w każdej chwili może nastać Królestwo Boże. Dlatego nie przekładajmy nawrócenia na lepsze czasy, na starość, kiedy wreszcie będziemy mieli na to czas i chęci. Każdego dnia powinniśmy dbać o to, by kiedyś dostać się do Królestwa Bożego, by później koniec nie zastał nas nieprzygotowanych jak panny nieroztropne. Nie odrzucajcie Boga, gdy do was mówi. Bo On chce, byście do Niego wrócili, musicie tylko Go słuchać.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz