Msza dobiegła końca, a Joseph udał się na zakrystię. Cieszył się, że zaraz ściągnie z siebie szaty liturgiczne, które tak bardzo mu ciążyły. Nie mógł znieść dzisiejszego upału. Nie wiedział, jak zaraz miał zjeść obiad. Nie chciało mu się ani trochę jeść, nie mógłby jednak odmówić Rosie, kiedy tak ciężko się napracowała. Zawsze była bardzo pracowita, co ogromnie go cieszyło, a odkąd prowadziła mu plebanię, jej zapał do pracy tylko się wzmógł.
Ściągnął z siebie szaty i spojrzał w lustro. Po jego całej twarzy spływał pot. Starł go chusteczką i przyjrzał się sobie w lustrze. Musiał przyznać, że nie wyglądał jeszcze wcale tak staro. Sylwetkę wciąż miał szczupłą, choć dawne mięśnie wyćwiczone przy pracy w rodzinnym gospodarstwie ojca zaniknęły. Lekko się garbił, lecz starał się z tym walczyć. Oblicze pokryły już zmarszczki, nie były one jednak bardzo widoczne, a do tego dodawały mu charakteru. Włosy niemal całkiem już mu zsiwiały, a ich czekoladowy brąz pozostał tylko wspomnieniem, ale przynajmniej były całkiem gęste. Pokiwał głową z zadowoleniem i wyszedł przed kościół.
Zdumiał się, widząc, że pani Daggett jeszcze nie poszła do domu, tylko stała przed świątynią i plotkowała z panią Charlesową Connor. Zazwyczaj przecież od razu udawały się na obiad ze swoimi rodzinami. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy usłyszał, że tematem ich rozmowy był on sam. I jego wnuczka.
— Ja nie wiem, jak on może na to pozwalać! — zżymała się pani Daggett. — Przecież ten cały Wilson jest podejrzany! Na pewno coś z nią zrobił, skoro została na noc, na pewno!
— Boję się, że biedaczka będzie miała kłopoty... — mówiła pani Connor.
— Na pewno. Biedny pastor, tak mu współczuję! Co też to dziewczę narobiło! Pewnie dlatego nie ma jej w kościele, ze wstydu nie przyszła!
— Nie ma mi pani czego współczuć — przerwał im Joseph i podszedł do kobiet, patrząc na nie groźnie. — Z Joan jest wszystko w porządku, po prostu jest chora.
Obie kobiety niemal natychmiastowo pobladły. Joseph nie był nigdy złym człowiekiem, ale ucieszyło go przerażenie dam na jego widok.
— Och, wasza wielebność... — jęknęła pani Connor.
— Nie życzę sobie takich plotek o Joan i o panu Wilsonie — rzekł ostro. — Oboje to bardzo porządni młodzi ludzie, a pan Wilson mieszka z babcią, którą znam od ponad czterdziestu lat i jest najporządniejszą kobietą pod słońcem. A teraz proszę wrócić do siebie, Dom Boży to nie miejsce na plotki! — zagrzmiał głosem tak tubalnym, jakby to Zeus przeklinał śmiertelników.
Wystraszone damy wymamrotały coś i uciekły, wywołując tym samym napad śmiechu u pastora. Oj, bawił się wprost doskonale!
*
Fred westchnął ciężko i odgarnął włosy z czoła. Miał już dość pracy w upale. Pocieszał się myślą, że już za niedługo nadejdą chłodne, jesienne dni. Wtedy pracowało mu się zdecydowanie dużo lepiej. Czuł, jak po całym jego ciele spływa pot. Marzył by już skończyć i wykąpać się. Później miał iść z Joan na tańce, więc musiał prezentować się nienagannie. Po wzięciu kąpieli zamierzał się ogolić i wystroić tak, by Joan nie mogła oderwać od niego oczu.
Uśmiechnął się głupio na myśl o tym, jak bardzo ukochana ucieszy się na jego widok. Uwielbiał ten jej delikatny uśmiech, pełne miłości spojrzenie... Wciąż nie trafiało do niego, że naprawdę go kochała. Co rusz odtwarzał w pamięci tamten wieczór, gdy wyznał jej miłość, noc, którą spędził, trzymając ją w ramionach, i ranek, gdy mógł przy niej siedzieć i po prostu gładzić jej rękę. Te drobne gesty uważał za najpiękniejsze.
CZYTASZ
Dębowy las
Ficção HistóricaJoan mieszka w Oakwood przez całe życie. Któregoś dnia poznaje Freda, nowego mieszkańca wioski, z którym zaczyna łączyć ją przyjaźń. Nie podoba się to jej matce, ogromnie podejrzliwej wobec nowego znajomego córki. Kiedy w wiosce zjawia się nowy wika...