XXVIII. Ślub

330 54 220
                                    

W końcu nadszedł tak długo wyczekiwany dzień, w którym Joan i Fred mieli stać się małżeństwem. Na plebanii od rana panowało nerwowe podniecenie. Rosemary biegała po domu jak szalona, upewniając się, że wszystko jest gotowe na przyjęcie gości i że jej córka wygląda odpowiednio. Joseph chodził w kółko, próbując się nie rozpłakać, a Joan uśmiechała się szeroko.

Suknia ślubna, którą sama uszyła, zupełnie nie przypominała tych, które widziała w gazetach. Marzyła się jej piękna kreacja podkreślająca delikatność jej figury, zwiewna i szykowna, nie pozbawiony talii worek. Na co dzień takie sukienki sprawdzały się doskonale, lecz ślub musiała wziąć w czymś wyjątkowym.

Delikatny, kwiatowy wzór koronki dodawał jej sylwetce lekkości. Materiał udrapowany przy dekolcie powiększał nieco biust dziewczyny. Żałowała nieco, że na to wszystko musiała założyć gruby płaszcz, lecz na dworze panował zbyt wielki mróz, by mogła wyjść bez przyodziewku. 

Na uroczystość specjalnie przyjechał wujek Frank, przybyli też oczywiście wuj James i ciocia Jenny. Ciocia Lynette prezentowała się prześlicznie w zwiewnej, błękitnej sukience, która podkreślała jej błogosławiony stan. Uśmiechnęła się na jej widok. Za rok sama mogła już nosić pod sercem dziecko.

Ogrom przygotowań sprawił, że nie wiedziała już, jak się nazywa. Ciągle tylko sprawdzała, czy sukienka dobrze na niej leży, poprawiała makijaż i fryzurę. W myślach pomstowała na włosy, które nie zamierzały się odpowiednio skręcić. Chciała się poddać, lecz zaraz powtarzała sobie, że nie może rozczarować Freda. To był jej dzień i musiała prezentować się jak najlepiej, nieważne, ile miało ją to kosztować. W końcu, wystrojona i umalowana, wyszła na zewnątrz. 

Tam powitał ją świat otulony białą pierzynką śniegu, która przykrywała śpiące kwiaty i trawę. Joan nie mogła się już doczekać, aż wybudzą się do snu i upiększą Oakwood. Na razie jednak odpoczywały po długiej, ciężkiej pracy.

Śnieg zresztą również ją cieszył. Uwielbiała zimowe zabawy, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Przebiegła przez zaśnieżone podwórko, śmiejąc się rozkosznie. 

W przedsionku kościoła czekał już na nią wujek Frank. Żałowała, że dziadek nie mógł poprowadzić jej do ołtarza, lecz wolała, by zamiast tego udzielił jej ślubu. Wujek Frank był równie dobrą osobą do wypełnienia tego obowiązku.

— Gotowa? — zapytał, patrząc na nią poważnie. 

— Jak nigdy w życiu — odparła. 

Na te słowa Frank ruszył. Gdy wyszli z przedsionka, Joan zaczęła rozglądać się po świątyni. Uśmiechnęła się na widok bliskich, jednak to stojący przy ołtarzu Fred napełnił jej serce niewymowną słodyczą. We fraku, który sama dla niego uszyła, prezentował się naprawdę atrakcyjnie. Nie mogła od niego oderwać wzroku.

Na myśl o tym, że zaraz mieli złączyć się węzłem małżeńskim i być razem już na zawsze, ogarniała ją przyjemna fala podniecenia. Wiedziała, że dokonała odpowiedniego wyboru.

Szla wyprostowana, sunąc po posadzce z lekkością nimfy. Wypełniało ją szczęście, lecz miała również poczucie pewnej ostateczności, nieodwracalności jej decyzji. Już nic miało nie być takie samo. 

W końcu stanęła przed dziadkiem i uśmiechnęła się do niego szeroko. I on patrzył na nią oczyma pełnymi szczęścia.

Fred ujął jej dłoń i zaczął ją delikatnie gładzić. Nawet przez materiał koronkowej rękawiczki czuła, jak ciepła była jego ręka. Już nie mogła się doczekać, aż będzie zasypiać z jego dłonią na swojej piersi albo ramieniu, czule wtulona w tego, którego pragnęła kochać do śmierci.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz