Joan stanęła z walizkami przed domem i westchnęła ciężko. Obawiała się tego, co zastanie. Co jeśli dziadek specjalnie na jej przyjazd zaprosił Freda? Nie była gotowa na konfrontację z nim. Wciąż nosiła w sobie żal, którego nie potrafiła się wyzbyć. Bo jak miała mu na nowo zaufać?
Przekroczyła próg parafii i odstawiła walizki w przedsionku, po czym zdjęła płaszcz i odwiesiła go do ogromnej szafy. Uśmiechnęła się na widok równo ustawionych dziadkowych butów, maminych szpilek z delikatnej skórki i obłoconych bucików Henry'ego. Ustawiła swoje trzewiczki obok nich i wyciągnęła z szafy pantofle.
Nie zdążyła ich wzuć, gdy objęły ją czyjeś ramiona. Odwróciła się, by ujrzeć Rosemary. Uśmiechnęła się do matki i ucałowała ją w policzek. W jej ramionach czuła się bezpiecznie.
— Tak się cieszę, kochanie! Jak było u Franka? — Rosemary spojrzała na nią z czułością.
— Bardzo mi się podobało. Cudownie tam jest... Montreal to piękne miasto, chociaż i tak najbardziej kocham Oakwood. To tu jest moje miejsce.
— Moja dziewczynka...
— Dziadku, chodź, Joan wróciła! — Dobiegły je krzyki Henry'ego. — No już, rusz się!
— Idę, dziecko, nie jestem już taki młody i chyży jak ty, nie poganiaj mnie... — wymruczał Joseph.
Kiedy wszedł do przedsionka, uśmiechnął się do córki i wnuczki i zamknął je obie w czułym uścisku. Joan natychmiast wybaczyła mu spiski z Fredem. Kochała go całym sercem i nie mogła się na niego gniewać. To wszystko było tylko jakimś chwilowym szaleństwem.
— Moje malutkie dziewczynki... — wyszeptał.
Przez chwilę stali tak we trójkę, tuląc się do siebie, aż Joseph wypuścił Joan i Rosie z ramion i pozwolił wnuczce się rozpakować. Kiedy już doprowadziła się do porządku, udała się do sypialni dziadka. Czuła, że musi z nim pomówić.
Dziadek siedział na sofie i wpatrywał się w zdjęcia w albumie. Jego oblicze wyglądało jeszcze piękniej i szlachetniej, gdy nad czymś się zastanawiał. Na jej widok podniósł głowę i uśmiechnął się.
— Możemy pomówić, kochany dziadku? — zapytała z wahaniem.
— Oczywiście, serduszko. O czym? O Fredzie?
— Tak... — jęknęła ze smutkiem.
Dziadek przesunął się i zrobił jej miejsce na sofie. Joan usiadła obok niego nieco niepewnie. Obawiała się, że dziadek się na nią zezłości, gdy opowie mu o swoich wątpliwościach. On jednak siedział niewzruszony. Otoczył ją ramieniem i przycisnął do piersi.
Nie czuła się jeszcze zupełnie gotowa na tę rozmowę, ale nie było co zwlekać. Musiała rozwiązać tę sprawę jak najszybciej.
— Myślałaś nad tym wszystkim, aniołku? — zapytał, zupełnie jakby czytał jej w myślach.
— Tak. Nie mam pojęcia, co robić... Oszukał mnie. Skąd mam wiedzieć, że nie zataił czegoś jeszcze? Jak mam mu zaufać? Jest we mnie ogromny żal... Ale z drugiej strony... Och, ja już naprawdę nie wiem, nic nie wiem!
Czuła się ogromnie bezsilna wobec całej tej sytuacji. Gdyby Fred wyznał jej wszystko sam, zapewne po czasie zaakceptowałaby fakt, że był w więzieniu, i nauczyła się z nim żyć. Obecnie nie wiedziała jednak, jak sobie ze wszystkim radzić. Czy powiedziałby jej przed ślubem, gdyby nie zrobił tego za niego Paul? A może nie zamierzał jej wyznać prawdy, póki nie byłoby to konieczne? Nie istniała już możliwość, by się o tym przekonać, lecz wciąż ją to dręczyło.
CZYTASZ
Dębowy las
Historical FictionJoan mieszka w Oakwood przez całe życie. Któregoś dnia poznaje Freda, nowego mieszkańca wioski, z którym zaczyna łączyć ją przyjaźń. Nie podoba się to jej matce, ogromnie podejrzliwej wobec nowego znajomego córki. Kiedy w wiosce zjawia się nowy wika...