VIII. Nad jeziorem

290 53 152
                                    

Joan i Fred byli tak szczęśliwi, że mogli się spotykać, że nie liczyli już czasu. Gdy tylko Fred kończył pracę albo miał chwilę przerwy, biegł na plebanię. Joan zawsze na niego czekała, gotowa, by spędzić z nim kolejny piękny dzień. Nie mogła przestać o nim myśleć. Przestała już nawet zamartwiać się tym, że matka będzie wypytywała ją o nowego znajomego. 

Nigdy wcześniej nie miała dobrego przyjaciela, nie licząc dziadka. On jednak należał do osobnej kategorii. W szkole nigdy nikt za nią nie przepadał, głównie ze względu na fakt, że jej mama była nauczycielką i zawsze, gdy Joan została pochwalona lub dostała dobrą ocenę, mówiono, że to jedynie ze względu na jej koneksje rodzinne. Zawsze bolały ją te docinki, uważała je bowiem za ogromnie niesprawiedliwe.

Później wszyscy wyjechali z wioski na studia, a ona została sama. Nie przeszkadzało jej to, bo niemal nie znała smaku przyjaźni między rówieśnikami, nie licząc Betty. Dopiero znajomość z Fredem uświadomiła jej, jak bardzo było jej brak kogoś, z kim mogłaby porozmawiać na trywialne tematy i komu mogłaby się zwierzyć z rzeczy, które wolała zataić przed rodziną.

Tego dnia spotkali się nad jeziorem. Słońce powoli zachodziło za horyzont, lecz wciąż jeszcze było jasno i ciepło. Siedzieli na starym pledzie rozłożonym wśród trawy i jedli kanapki przygotowane przez Joan, wystawiając twarze do słońca. 

— Pięknie tu. Tak spokojnie... — westchnął rozmarzony Fred.

— Tak. Zawsze uwielbiałam tu przychodzić. Widać stąd i las, i Willowhill. Uwielbiam Willowhill...

— Co ci się w nim tak podoba?

— Na górze panuje taka romantyczna, nieco tajemnicza atmosfera... Do tego roztacza się stamtąd piękny widok na las. Zawsze chciałam, by ktoś wyznał mi tam miłość... — Zarumieniła się. — Wiem, to głupie.

— To wcale nie jest głupie, a przeciwnie, bardzo urocze.

Joan spłonęła rumieńcem. Zawsze gdy prawił jej komplementy, peszyła się jak mała dziewczynka, która po raz pierwszy jest zakochana. Choć właściwie to była to prawda... Bo nigdy wcześniej nie podobał się jej żaden mężczyzna. I chyba już nie chciała zakochiwać się w innym. Bo kto byłby lepszy od Freda?

Rozłożyła się na kocu i wbiła wzrok w niebo. Uwielbiała oglądać przesuwające się po nim chmury. Nastrajały ją one do snucia marzeń. Kiedy była mała, często siadała z tatą na kocu, wpatrywała się w chmury i zastanawiała się, co mogę one przedstawiać, a potem układała dla danego kształtu historię. Wtedy czas płynął tak zupełnie inaczej... Wtem poczuła, jak Fred muska jej dłoń i sam kładzie się obok niej. Przysunęła się nieco w jego stronę, chcąc być jak najbliżej młodzieńca. 

— Tak tu pięknie... — westchnął. — Taka cisza i spokój... Niczym się nie trzeba przejmować...

— Tak. Dlatego uwielbiam tu przychodzić.

— A ja tu jestem po raz pierwszy. Przepięknie tu. Nie żałuję, że przeprowadziłem się do Oakwood...

Joan ogromnie korciło, by zapytać go o powód jego przeprowadzki, lecz nie chciała powtórzenia sceny sprzed prawie dwóch miesięcy. Wolała, by wszystko między nimi było tak jak zawsze, bez kłótni i sporów. Czuła, że został zmuszony do wyjazdu z rodzinnego miasta przez ogromnie przykre okoliczności.

— Chodź do wody — rzekł nagle Fred i zerwał się z koca.

Joan spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Przecież nie mamy strojów...

— Co z tego, ściągniesz sukienkę, zostawisz resztę i się wykąpiemy. Ta parnota mnie zabije.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz