II. Zakupy w mieście

353 58 123
                                    

Joan uznała, że najlepszym dniem do wybrania się na zakupy będzie wtorek. Wtedy mama spędzała najwięcej czasu w szkole. O ósmej rano spotkała się ze swoją przyjaciółką Betty pod plebanią, po czym wspólnie podążyły na przystanek autobusowy. 

Mimo iż słońce wstało ledwo dwie godziny temu, z nieba już lał się żar. Joan w swej sięgającej za łydkę sukni z długim rękawem i wełnianych pończochach myślała, że zaraz zemdleje. Nie znosiła upałów. Wolała, gdy na zewnątrz panowało ciepło, lecz przy tym wiał delikatny, przyjemny wietrzyk. Wtedy czuła się jak nowo narodzona.

Autobusem nie jechało jeszcze zbyt wiele osób, dziewczęta wiedziały jednak, że taki stan rzeczy nie utrzyma się zbyt długo. Przystanek w Oakwood był jednym z pierwszych. Dopiero później wsiadały tłumy zmierzające do Willowhill. Joan uważała tę nazwę za ogromnie nieodpowiednią dla miasteczka. Przywodziło na myśl raczej małą wioskę pełną malowniczych pagórków.

Poprawiła się na siedzeniu i przeczesała swoje brązowe włosy. Dziadek Joe miał podobno kiedyś takie same, lecz jej matka była blondynką. Joan pamiętała jednak, że i jej ojciec mógł poszczycić się ciemnymi lokami. Co jakiś czas zdarzały się chwile, gdy ogromnie za nim tęskniła, lecz na całe szczęście dziadek godnie zastępował jej rodziciela.

— Matka naprawdę pozwoliła ci kupić sobie sukienkę? — zapytała zdumiona Betty.

Joan spojrzała nieśmiało na jej drobną twarzyczkę z nieprzyzwoicie dużymi, wiecznie ciekawskimi oczyma, które łypały na wszystkie strony, próbując poznać najświeższe plotki. Darzyła Betty ogromną sympatią, lecz przeszkadzała jej skłonność dziewczyny do rozsiewania różnych pogłosek. Na szczęście jej sekrety zachowywała dla siebie, za co Joan była ogromnie wdzięczna przyjaciółce. 

— Nie do końca... Dziadek kazał mi coś sobie kupić, bo mówi, że nie może patrzeć na te okropne ubrania i chciałby, żebym miała coś ładnego. No i... Żebym poszła w sobotę do White Mountain na tańce. 

— Masz naprawdę dobrego dziadka.

— Tak... Kocham go całym sercem. Jest dla nas wszystkich taki cudowny! Chciałabym, żeby mój mąż, o ile go kiedyś znajdę, też taki był. Moja babcia miała ogromne szczęście, że została jego żoną.

— A co się jej stało? — zaciekawiła się Betty. — Nigdy o niej nie mówiłaś.

— Umarła, kiedy urodziła moją mamę... Mój dziadek bardzo to przeżył.

— Nie znalazł nikogo po jej śmierci? Musiał być jeszcze bardzo młody.

— Miał dwadzieścia kilka lat, nie jestem pewna, ile dokładnie... Ale z tego, co mi wiadomo, nikogo już nie pokochał.

Westchnęła smutno. Nawet nie wyobrażała sobie, jak bardzo musiał cierpieć jej dziadek, gdy zmarła jego żona. Został sam z czwórką dzieci. Jak bardzo zagubiony się wtedy czuł? Jak poradził sobie z wychowaniem czwórki maleństw? Jak bardzo złamało się jego serce? I jakim cudem wytrzymał tyle lat bez miłości? Czy tak bardzo kochał babcię, że nie otworzył się później na żadną inną kobietę? To by do niego bardzo pasowało.

— Och, biedny... A zdaje się takim radosnym człowiekiem... — westchnęła Betty.

Im dłużej jechały, tym więcej pasażerów wsiadało do autobusu. Dziewczęta nie mogły już znieść panującej w środku duchoty. Joan stwierdziła, że ten, kto zarządzał komunikacją publiczną, powinien uczynić wszystko, by autobusy jeździły częściej. Tymczasem kursowały jedynie trzy razy dziennie. Obie panny uważały to za skandal.

W końcu dotarły do Willowhill. Nad miasteczkiem wznosiło się wzgórze pełne wierzb, od którego wzięło ono swą nazwę. Joan była na nim tylko raz, jeszcze jako dziecko, i uważała to miejsce za niemożliwie romantyczne. Czasem marzyła o tym, by ktoś wyznał jej miłość właśnie tam. Nie zapomniałaby tego do końca życia.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz