VII. W restauracji

272 53 126
                                    

— Joan, co się z tobą dzieje? — Betty spojrzała poważnie na przyjaciółkę. — Ostatnimi czasy zachowujesz się jakoś inaczej, tylko wychodzisz z tym facetem. 

Joan zmarszczyła brwi. Nie podobał się jej ton, w jakim przyjaciółka mówiła o Fredzie. Zdał się jej on protekcjonalny i nieprzyjemny, a Fred zasługiwał na to, by wypowiadać się o nim z jak największym szacunkiem. 

— To nie jest żaden facet, nie mów tak, to brzydkie słowo. 

Betty zaśmiała się w głos. Jej oczy błysnęły z rozbawienia. 

— Jesteś naprawdę urocza, Joan. Czy on ci się podoba?

— Nie... — odparła, lecz zdradził ją intensywny rumieniec. 

Uważała Freda za naprawdę urodziwego i sympatycznego młodzieńca. Nie miała mu nic do zarzucenia, może poza tamtym jednym wybuchem złości, który i tak mu już wybaczyła. Ale poza tym... Przynosił jej kwiaty, prawił urocze komplementy, mówił, jak bardzo mu dobrze w jej towarzystwie... A przede wszystkim traktował ją jak równą sobie, nie głupią dziewczynę, którą chciał uwieść i porzucić. Wielu młodzieńców, których znała, właśnie tak postępowało, co przyprawiało ją o dreszcze. A Fred... On był inny. 

Wtem zauważyła, jak Betty bierze z jej biurka kartkę, która leżała w jego rogu. Pisnęła w wyrazie sprzeciwu. Nie chciała, by przyjaciółka przeczytała, co na niej napisano. Niestety było już za późno. 

— Och, zaprosił cię na kolację w ramach przeprosin! — wykrzyknęła Betty. — Co ci takiego zrobił? 

— Nieważne, to nie twoja sprawa — fuknęła, czerwieniąc się ze wstydu. — Oddaj mi to! 

— No dobrze, dobrze. Naprawdę ci na nim zależy! 

Joan nic nie odpowiedziała, nie chcąc potwierdzać. Wolała zachować swoje uczucia dla siebie. Tak, zależało jej na nim, ale nie wiedziała jeszcze, czy jako na przyjacielu, czy kimś więcej...

*

Joan ogromnie cieszyła się, że matka tego dnia po lekcjach udawała się jeszcze na spotkanie koła gospodyń wiejskich. Dzięki temu mogła wystroić się w elegancką sukienkę i pójść z Fredem do restauracji bez wzbudzania żadnych podejrzeń. Obawiała się, że matka może zacząć rzucać dziwne aluzje, a tego wolała uniknąć.

Westchnęła smutno, patrząc na swoją sukienkę. Była bardzo ładna, ale sięgała niemal za łydkę. Lubiła ją, lecz wstydziła odziać się w coś tak niemodnego na spotkanie z Fredem. Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że bardzo jej zależało, by prezentować się przed nim jak najlepiej. Co musiał o niej myśleć, gdy widział ją w tych staromodnych strojach, które wyszły z mody w czasach, gdy była małą dziewczynką? Żałowała, że nie mogła uszyć sobie nic nowoczesnego, podobnego do kreacji, którą kupiła na przyjęcie, ale matka prędzej zamknęłaby ją w pokoju na cztery spusty, niż pozwoliła wyjść w krótkiej sukience.

Zaplotła włosy w warkocz i wyszła z sypialni, po czym stanęła przed wielkim lustrem w przedpokoju. Obróciła się wokół własnej osi i zachichotała. Czuła się głupiutko, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i stroiła się w suknie mamy, udając, że jest księżniczką.

— Ślicznie wyglądasz, kochanie. — Dobiegł ją nagle głos dziadka. 

Odwróciła się i wpadła wprost w jego ramiona. Joseph zamknął ją w czułym uścisku i ucałował w czoło. 

— Baw się dobrze, Joan. 

— Dziękuję, dziadku. Nie jesteś zły, że ostatnio spędzam z nim tyle czasu?

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz