W sali panował półmrok. Wtulone w siebie pary kołysały się powoli w rytm bolera. Unoszący się zapach papierosów i alkoholu otulał tańczących i wdzierał się do ich nozdrzy, niektórych upajając, a innych przyprawiając o rozdrażnienie.
Do tej drugiej kategorii należała Joan. Trudno jej było znieść tę mieszankę, lecz dzielnie trwała u boku Freda, wtulając się w jego pierś. Podobało się jej to, że był od niej dużo wyższy. Dzięki temu mogła się do niego przytulić, a on obejmował ją całą swoimi ramionami. Czuła się tak bezpiecznie. Miała przy nim pewność, że już żaden mężczyzna nie zaczepi jej tak jak tamtego dnia, gdy się poznali.
On wsunął nos w jej włosy i delikatnie gładził ramię, na którym położył swoją dłoń. Joan nie potrafiła się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Nie mogła się doczekać, aż zostaną małżeństwem. Wierzyła, że będzie to najpiękniejsza podróż jej życia.
Do wolnej muzyki tańczyło się jej dużo lepiej niż do charlestona. Mogła się bardziej skupić na krokach i na tym, by nie nadepnąć Fredowi na buty.
Słyszała, jak nuci swoim niskim głosem wygrywaną przez zespół melodię. Wprawiał ją tym samym w delikatne drżenie. Nie wiedziała, dlaczego Fred tak na nią działał, ale kiedy tak tańczyli wtuleni w siebie, a on mruczał coś cicho, czuła się niemal tak, jakby z nim zgrzeszyła.
Zaczerwieniła się i położyła głowę na jego ramieniu. Nie myślała nigdy, że jakikolwiek mężczyzna tak będzie na nią działał. Fred jednak sprawiał, że do głowy przychodziły jej różne nieprzyzwoite myśli na jego temat. Marzyła o tym, jak ten trzyma ją przez całą noc w ramionach i całuje. Wciąż przypominała sobie tamten wieczór, który spędzili razem w jego domu po powrocie z kina. Dałaby wszystko, by każda jej noc tak wyglądała.
— Joan, mówię do ciebie, kochanie. — Usłyszała nagle jego nieco zagniewany głos.
Spłonęła rumieńcem i spojrzała na niego z poczuciem winy wymalowanym na jej delikatnym licu.
— Przepraszam, zamyśliłam się...
— O czym tak myślałaś?
— O tobie... — odparła zawstydzona.
Fred uśmiechnął się z satysfakcją i złożył pocałunek na jej czole, na co Joan zalała przyjemna fala ciepła. Chyba nigdy nie była tak szczęśliwa, jak z nim.
— Co to za rumieniec? Czyżbyś się wstydziła, że o mnie myślisz?
Joan skinęła głową z wahaniem. Może nie tego, że o nim myślała, ale tego, jakiego rodzaju były te myśli, już owszem...
— Oj, ty moja głupiutka... Nie ma czego. Ja też nie mogę przestać o tobie myśleć. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem... Będziemy szczęśliwi, bardzo szczęśliwi... — urwał, jakby się czegoś bał, co sprawiło, że Joan ścisnęło w brzuchu.
Wolała jednak teraz się nie zadręczać. Zepchnęła czarne myśli w najdalszy kąt umysłu i wtuliła twarz w jego ramię. Nie trzeba było tyle myśleć nad tym, na co i tak nie miała wpływu. Wolała rozkoszować się chwilą.
*
Dzień zapowiadał się na bardzo piękny. Joan siedziała od rana na ławeczce w ogrodzie, mając nadzieję na to, że ujrzy na ścieżce Freda. Wiedziała, że młodzieniec zapewne nie przyjdzie, lecz wyglądanie go na drodze stanowiło całkiem przyjemną rozrywkę. Poza tym czytała książkę i grzała się w promieniach sierpniowego słońca. Wiedziała, że niedługo nastanie jesień, a z nią plucha i szaruga, należało więc wykorzystać ostatnie słoneczne chwile.
Od rana nie mogła przestać myśleć o ukochanym. Wypełniająca ją miłość była tak wielka, że w jej umyśle zaczęły się pojawiać myśli, które nigdy nie powinny jej przyjść do głowy. Ogromnie się ich wstydziła. Nie potrafiła o nich nawet powiedzieć dziadkowi. Była pewna, że wtedy zacząłby o niej źle myśleć, a to zdawało się jej najgorszą karą za wszelkie uczynione zło. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że Fred miał na nią taki wpływ. Chciała już zostać jego żoną.
CZYTASZ
Dębowy las
Historical FictionJoan mieszka w Oakwood przez całe życie. Któregoś dnia poznaje Freda, nowego mieszkańca wioski, z którym zaczyna łączyć ją przyjaźń. Nie podoba się to jej matce, ogromnie podejrzliwej wobec nowego znajomego córki. Kiedy w wiosce zjawia się nowy wika...