XII. Nowa osobistość w wiosce

267 50 154
                                    

— Moi drodzy, muszę wam coś oświadczyć — rzekł poważnie Joseph, na co wszyscy spojrzeli na niego z przerażeniem.

Pastor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie brzmiał zbyt wesoło i że mogło to wzbudzić pewien lęk u jego bliskich. Sprawa była jednak naprawdę wielkiej wagi i należało do niej podejść poważnie.

Wiedział też, że powinien o wszystkim powiedzieć rodzinie już dawno temu. Zasługiwali na to, lecz on nie miał pojęcia, w jaki sposób przekazać wieści, i odkładał ten moment w czasie. Teraz jednak nie mógł już dłużej tego czynić.

— Czy to coś strasznego, dziadku? — zapytał Tommy, najmłodszy synek Jenny.

— Nie, ale to na tyle ważna sprawa, że musiałem was tu wszystkich zebrać, żebyście wiedzieli.

Wszyscy w pokoju spojrzeli na niego wyczekująco. Joseph poczuł się niekomfortowo, jakby był kapitanem tonącego statku, na którego wszyscy patrzą z nadzieją, licząc, że wyratuje ich z morskiej kipieli.

— Otóż wiecie, że jestem już dość stary i choć wiek jeszcze mi poważnie nie doskwiera, to brak mi sił na niektóre sprawy, co wychodzi na niekorzyść parafian.

Henry, jego najmłodszy wnuk, spojrzał na niego niecierpliwie. Joseph wiedział, że nie powinien tak zwlekać z wyjaśnieniami, lecz nie potrafił inaczej.

— No, dziadziusiu, ja chcę już wszystko wiedzieć i iść spać! — jęknął chłopiec.

— No dobrze. Poprosiłem, żeby przysłano mi do pomocy wikarego, który wyręczyłby mnie w moich obowiązkach, oczywiście tylko w niektórych. Ma przyjechać w sobotę.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem, lecz nic się nie odezwali. Joseph odetchnął z ulgą. Najwyraźniej nie przyjęli tego tak źle, jak mu się zdawało i nie mieli nic przeciwko. Było mu z tym dużo lżej. Obawiał się, że bliscy zaraz zaczną się awanturować i nie zgodzą się na kolejnego domownika, lecz najwyraźniej przyjęli to spokojnie.

— Czy to znaczy, że on będzie z nami mieszkał? — zapytała nagle Joan, na co mina pastora zrzedła.

— Tak, serduszko, to chyba oczywiste.

— Nie oddam mu mojego pokoju! Nie będę mieszkał z Joan w jednym! — krzyknął Henry. — Prędzej się stąd wyniosę!

— Ucisz się, dziecko — fuknęła na niego matka.

— Ale on poruszył bardzo ważną kwestię — odezwał się milczący do tej pory James. — Ojcze, czy ty aby na pewno dobrze to przemyślałeś? Chcesz wpuścić do naszego domu obcego człowieka. Wiem, że zaraz rzekniesz mi, że to plebania, że powinniśmy mieć świadomość, że biskup kiedyś może kogoś tu przydzielić i wtedy będziemy musieli pogodzić się z jego obecnością, ale wciąż... Od tylu lat mieszkasz tu tylko z Rosie i dziećmi, zachowujecie się wobec siebie swobodnie... Czy pomyślałeś, jakie może to mieć skutki dla Rosie? Dla Joan? Zamieszka z wami obcy młody mężczyzna, kto wie, jakie uczucia może w nim wzbudzić Joan, a jakie on w niej. Starczy już, że prowadza się z tym mechanikiem — dodał z ledwo słyszalną nutką pogardy w głosie.

Joseph westchnął ciężko. Najwyraźniej spokój dzieci był tylko ciszą przed burzą. Takiej reakcji właśnie się spodziewał. Rozczarowało go to, ale nie zaskoczyło. Spojrzał na nich wszystkich po kolei. Niemal od razu zauważył rozzłoszczoną minę wnuczki. Widział, jak zaciska pięści, by nie powiedzieć słowa za dużo. Musiał załagodzić spór, jeśli nie chciał, by Joan obraziła się na wuja.

— Ten mechanik, jak o nim mówisz, to bardzo przyzwoity młodzian, którego Joan sprowadziła na dobrą drogę. — Spojrzał na syna karcąco. — A co do mojego pomocnika... Nie martw się, jeśli tylko będzie miał jakieś zakusy wobec Joan, rozmówię się z nim odpowiednio. Wiesz, że jestem ostatnią osobą, która pozwoliłaby, by stało się jej coś złego. A co do kwestii mieszkania, przygotujemy mu ten pokoik na poddaszu. Żadne z was nie ucierpi.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz