XXVI. Niespodziewane uczucie

262 49 150
                                    

— Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę! — huknął Joseph, patrząc ze złością na Paula. 

Już dawno nie czuł się tak wściekły. Nigdy nie ufał Thompsonowi, lecz nie podejrzewał go o taką przeszłość. Nawet nie spodziewał się, że mieszkał pod jednym dachem z kimś tak ohydnym i pozbawionym moralności. Jak Paul mógł wydać sekret Freda, a o swoim pobycie w więzieniu nic nie powiedzieć? Joseph nie miałby mu za złe pobytu w więzieniu, gdyby tylko się do niego przyznał. Ale w obecnej sytuacji...

Czasem nie rozumiał motywów postępowania niektórych ludzi, a już zwłaszcza ich podłości. Już chyba nigdy nie miał pojąć, dlaczego niektórzy nie mieli w sobie ani krzty miłości dla bliźniego. 

Myślał, że Paul okaże jakąkolwiek skruchę, lecz on tylko stał i patrzył na niego butnie. Usta wykrzywił w paskudnym grymasie pełnym złości. Najwyraźniej ten człowiek nie potrafił okazać ani trochę pokory.

 — Przepraszam?  — Spojrzał pytająco na Josepha. 

Pastor prychnął. Wiele się spodziewał po tym, który został mu przysłany do pomocy, a tymczasem okazał się on tak obrzydliwym, budzącym wstręt człowiekiem, że brakowało mu określeń na ohydę jego czynów. 

— Sam byłeś w więzieniu i się nie przyznałeś, a o Fredzie wszystko musiałeś powiedzieć i sprawić, że i on, i moja Joan cierpieli! — krzyknął. 

Starał się nie podnosić głosu, gdyż uważał, że podkopywał w ten sposób swój autorytet, lecz gdy szło o jego rodzinę, nie wahał się używać środków ostatecznych. Za taki miał właśnie krzyk. Paul nie zasłużył na więcej.

— Nie wiem, o czym mówimy — odparł tylko i prychnął z pogardą.

Joseph poczuł, jak jego ciało ogarnia fala złości. Nie mógł już znieść bezczelności Paula. 

Jego wzrok padł na regał z książkami, na którym stało zdjęcie szeroko uśmiechniętej Joan. Miała może siedem lat, gdy je zrobiono. Była tak słodka i naiwnie wierzyła w ludzką dobroć. A Paul zabił tę jej wiarę. Wkroczył w życie ich rodziny, żył z nimi pod jednym dachem, by zniszczyć Joan piękny i słodki okres, jakim powinno być dla niej narzeczeństwo. Pastor nie mógł mu tego darować. 

— Nie musisz wiedzieć, ważne, że ja wiem. A jeszcze ważniejsze, że mówiłem już z biskupem. — Spojrzał na niego pogardliwie, zaraz jednak się skarcił. Powinien się zachowywać spokojniej. Zmarszczył brwi i przybrał bardziej oficjalny ton: — Może się pan spakować, panie Thompson, poradzimy tu sobie bez pana. Do końca tygodnia mają wydać decyzję co do pańskiego losu. Nie wiem, czy dalej będzie pan osobą duchowną, ale na pewno zmieni pan parafię.

Paul wytrzeszczył oczy ze zdumienia, lecz nic nie rzekł. Joseph nie zamierzał dłużej znosić jego obecności. Powiedział już wszystko, co chciał. Posłał mu wrogie spojrzenie i wyszedł.

Skierował się do salonu. Chciał już tylko usiąść na swojej ulubionej kanapie i wypić w spokoju herbatę. Nie miał bardziej wymyślnych pragnień. Pomyślał, że to zabawne, że jako młody człowiek snuł marzenia o wielkiej przyszłości, a teraz pragnął jedynie kubka gorącego napoju. 

Przechodząc obok pokoju Joan, usłyszał nagle głos Freda. Zatrzymał się. Nie powinien podsłuchiwać, ale wolał upewnić się, czy aby młodzieniec nie zachowuje się nieodpowiednio. Ufał Fredowi, ale wzmożona ostrożność nigdy nie szkodziła. Nawet jeśli byli już narzeczeństwem, Joseph wolał, by postępowali przyzwoicie. 

— Zadzwoniłam do wujka Franka, kiedy dziadek odprawiał mszę — szepnęła konspiracyjnie Joan.

— I jak?

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz