X. Album rodzinny

261 52 154
                                    

Jak zawsze w niedzielę Joan udała się do kościoła. Tego dnia jednak zupełnie nie mogła skupić się na mszy. Było jej z tego powodu ogromnie wstyd, bo uwielbiała słuchać słów dziadka, lecz dzisiejsze kazanie o czystości przedmałżeńskiej w gruncie rzeczy jej nie dotyczyło, bo i nie miałaby z kim zgrzeszyć. Do tego w głowie tłukło się jej mnóstwo pytań, które w ciszy i spokoju kościoła wybrzmiewały w jej głowie tym głośniej.

— Ciało ludzkie jest stworzone na obraz Boga — mówił Joseph — dlatego też lekkomyślne nim rozporządzanie jest grzechem śmiertelnym, bo trwonimy ten wielki dar. Oddanie drugiej osobie swojego ciała to jedna z największych ofiar. Nie możemy oddać się komuś tylko na chwilę, na próbę, bo jeśli zrobimy to raz, to oddamy się komuś na zawsze. Dlatego musimy dbać o naszą czystość, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. 

Joan usłyszała tylko tyle, bo co rusz patrzyła na ławki z tyłu. W jednej z nich siedział Fred w towarzystwie babci. Odziany w swój garnitur, starannie odprasowany, z uczesanymi włosami prezentował się naprawdę przystojnie. Joan spłonęła rumieńcem. Babcia zapewne ustroiła go do kościoła, bo sam by się przecież tak nie wyelegantował. 

Ciągle nurtowała ją rozmowa Freda z przyjacielem na temat jego babci. Nie rozumiała powodów, które nim kierowały, kiedy opuszczał Lucy. Już podczas ich krótkiej pogawędki wyraźnie było widać, że babcia i wnuk darzą się ogromną miłością i czułością, do tego porzucenie ukochanej krewnej nie pasowało jej do charakteru mężczyzny, zwłaszcza że wypowiadał się o niej z taką tkliwością.

Coś się musiało stać.

Tylko co?

Nie miała pojęcia. Nie podejrzewała Freda o żadne ciemne sprawki. Więcej, uważała go za niezdolnego do uczynienia wielkiego zła. Dał już jej dowód swej dobroci tamtego dnia, gdy się poznali. Czasem przypominała sobie o jego delikatności i wyrozumiałości, które jej okazał w White Mountain, i uśmiechała się delikatnie.

Może z kimś się pokłócił? To uznała za dużo bardziej prawdopodobne. Miała Freda za łobuza zdolnego do wywinięcia sąsiadom kilku śmiesznych chyba tylko dla niego psikusów. Ale o takie błahostki raczej nie mógłby wybuchnąć wielki spór, a jeśli nawet, to takie zachowanie nie pasowało jej do mężczyzny dwudziestopięcioletniego, lecz do nastolatka.

Więc co?

Nie znalazła odpowiedzi na to pytanie, bo rozmyślania przerwało jej zakończenie mszy. Patrzyła na dziadka ze wstydem, a jej policzki płonęły czerwienią. Czuła się winna. Nigdy do tej pory nie ignorowała jego słów, by zająć się własnymi myślami, nigdy nie postawiła własnych rozterek ponad Słowo Boże.

W domu ze zdwojoną energią zabrała się za układanie zastawy, jakby chciała choć częściowo zmyć swoją winę. Nie mogła jednak pozbyć się wyrzutów sumienia. Każdy, kto na nią patrzył, widział z daleka, że coś ją dręczyło. 

— Co się dzieje, aniołku? — Dziadek spojrzał na nią z troską, gdy przyszła zawołać go na obiad.

— Och, tak mi źle, dziadziu — westchnęła. — Jestem okropną grzesznicą, Pan powinien mnie ukarać.

— Co zrobiłaś? — W jego oczach zalśniło takie przerażenie, jakby ścigał go dziki zwierz.

— Nie słuchałam cię na mszy, tylko myślałam o czymś innym — wydukała ze wstydem.

Nie mogła dłużej przed nim tego kryć. Musiał ją zganić, zadać jej jakąś pokutę, byle tylko mogła jakoś oczyścić się z grzechu.

Mężczyzna roześmiał się gromko i poklepał dziewczynę po plecach. Joan nie rozumiała jego reakcji. Czyżby była aż tak żałosna, że się z niej śmiał?

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz