XVIII. Poważna decyzja

248 50 162
                                    

— No to jedziemy — powiedział Fred i ruszył.

Joan patrzyła na niego z wyczekiwaniem, lecz on nie zamierzał zdradzać jej celu podróży. Był tak podekscytowany, że ledwo wytrzymywał, milcząc, ale wiedział, że jeśli powie jej za wcześnie, zepsuje całą niespodziankę, którą tak starannie zaplanował.

Patrzył na uśmiechniętą dziewczynę kątem oka. Wciąż nie potrafił uwierzyć w to, że naprawdę była jego, że i ona darzyła go uczuciem. Czuł się niegodzien tak czystej, uczciwej duszy, kiedy jego własna splamiona była brudem najgorszych grzechów.

Joan sprawiała, że pragnął stać się lepszym człowiekiem. Musiał zasłużyć na jej miłość. Ograniczał więc alkohol i papierosy, starał się też nie plątać w różne podejrzane sprawy, lecz średnio mu się to udawało. Miał nadzieję, że Joan o wszystkim się nie dowie. Wiedział, że złamałoby jej to serce. 

Uśmiechnął się szeroko, widząc zachwyt w jej oczach, gdy podjechali pod samo Willowhill. Zostawił samochód przy stopach wzniesienia, po czym wyciągnął z bagażnika kosz z jedzeniem i pled. Sprawdził kieszenie, a upewniwszy się, że ma przy sobie to, czego potrzebował, złapał Joan za rękę i poprowadził ją ku wzgórzu.

Szli przez stromą ścieżkę pokrytą wrzosami. Fred widział, jak Joan uśmiecha się na ich widok. Sceneria była doprawdy romantyczna. Rośliny przypominały mu morze fioletu. Chętnie by się w nie rzucił i leżał tak wraz z Joan, rozkoszując się jej słodkimi pocałunkami. Słońce delikatnie ogrzewało stoki wzgórza, a wiatr muskał przyjemnie ich twarze. Ściskał dłoń Joan coraz mocniej, nie chcąc, by wykręciła stopę na którymś z kamieni, których na ścieżce było pełno.

W końcu dotarli na szczyt. Wzniesienie porastały wierzby, które zamiatały trawę swymi liśćmi. W kilku miejscach było ich tak dużo, że ledwo przepuszczały światło. Fred wybrał właśnie ten skrawek wzgórza i rozłożył tam pled, po czym ustawił na nim kosz z jedzeniem.

Odetchnął. Koszula lepiła się do jego ciała po długim marszu w sierpniowym słońcu, lecz mimo to był szczęśliwy. Z ukochaną przy boku świat zdawał się piękniejszy. Rozłożył się na kocu i pociągnął za sobą Joan. 

— Jak ci się podoba? — zapytał, rozpinając guziczki koszuli.

Było mu tak gorąco, że nie zważał już na to, że tym zachowaniem zgorszy Joan. Wiedział, jak reagowała na widok jego nagiego torsu, i ogromnie go to bawiło. Zastanawiał się, czy gdyby nic do niego nie czuła, rumieniłaby się tak samo.

— Cudownie jest... Kocham to miejsce... — westchnęła, rozkładając się na pledzie.

Fred uśmiechnął się z ukontentowaniem i przycisnął dziewczynę do piersi. Coraz bardziej ją kochał. Każdego ranka budził się z szerokim uśmiechem, bo wiedział, że ujrzy ją jeszcze tego samego dnia. 

Podniósł się i wyciągnął herbatniki z koszyka. Piekielnie zgłodniał po długiej drodze, a ciastka uważał za doskonałe, by się nasycić. Joan dalej leżała na kocu, wpatrując się w niebo. Zastanawiał się, nad czym mogła myśleć. Wyjął pierwszego herbatnika i złamał go na pół. Jedną część zjadł, po czym pochylił się delikatnie nad ukochaną i wsunął jej kawałek do ust.

— Och, Fred! Nie jestem głodna! — zaśmiała się.

— Trudno... — odparł. — Jesteś za chuda, musisz więcej jeść, bo mi się złamiesz!

Kolejną rzeczą, którą wyciągnął, było ciasto z konfiturą. I je wepchnął do ust Joan, nie zważając na jej protesty i chichoty. W kąciku jej warg została całkiem spora porcja dżemu. Uśmiechnął się figlarnie i pochylił nad dziewczyną, po czym zaczął scałowywać marmoladę z jej usteczek. Joan parsknęła śmiechem, kiedy dał jej odetchnąć.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz