XXI. Spowiedź Freda

253 49 166
                                    

Od rana deszcz siąpił z nieba. Jego ściana była tak gęsta, że ledwo było cokolwiek widać. Uderzał o powierzchnie niczym trzaskający bicz. Fred jednak zupełnie się tym nie przejmował. Siedział przed domem i wpatrywał się pusto przed siebie. Nie miał siły na nic. Życie bez Joan zdawało mu się okropnie puste. Nie było w nim miejsca na radość, śmiech i beztroskę. Jedyną pociechą została więc stojąca obok flaszka whisky.

Nie przeszkadzało mu to, że alkohol palił mu przełyk tak bardzo, że ledwo mógł przełknąć kolejną kroplę. Przynajmniej pomagał zapomnieć, a tego było mu trzeba jak niczego innego. Westchnął ciężko i pociągnął z butelki po raz kolejny. Nie kłopotał się nawet wzięciem szklanki. Nie potrzebował jej. Nie musiał się już starać, bo nie miał dla kogo, więc wszystko stało się obojętne. Ostatnim razem golił się chyba tydzień temu. Chyba, bo już nie pamiętał. Joan nie lubiła, kiedy był zarośnięty, ale już się z nią nie widywał, więc równie dobrze mógł wyhodować brodę długą do pasa. Zdanie babci w tej materii zupełnie go nie obchodziło.

Był głupi, że nie wyznał Joan prawdy wtedy, gdy miał na to czas. Mógł uczynić to, nim zawiązała się między nimi ta szczególna więź, to porozumienie dusz. Później zbytnio lękał się zniszczenia tego, co się między nimi wytworzyło.

Zastanawiał się, czy gdyby sam jej o wszystkim powiedział, zareagowałaby mniej gwałtownie. Pragnął myśleć, że zerwała zaręczyny jedynie dlatego, że to nie od niego poznała prawdę, że martwiła się, że nie darzył jej odpowiednio dużym zaufaniem, a nie z powodu jego przeszłości. Wiedział, że to tylko zaklinanie rzeczywistości, że prawda była niemal na pewno inna, ale wolał to od świadomości, że ze swoją przeszłością nie miał żadnych szans na zaznanie szczęścia.

Pociągnął kolejny łyk. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie, przez co popadał w dziwny obłęd. Zerwane zaręczyny już go nie bolały, bo alkohol przynajmniej chwilowo uśmierzył cierpienie, ale wspomnienie o Joan nie zniknęło z jego umysłu, jak tego pragnął.

Chciałby nie mieć żadnych wspomnień z nią związanych, by ból ustał i już nigdy go nie nawiedzał. Żałował, że spędzili tyle pięknych chwil. Przez to cierpienie było niemal nie do zniesienia.

Odstawił flaszkę na ganek i zaszlochał. Nie miał już na nic siły. Jutro miał znów obudzić się w świecie, w którym Joan darzyła go nienawiścią, i próbować przetrwać kolejny dzień ze świadomością, że zmarnował to, co miał najcenniejsze.

Podniósł się i wyszedł spod małego daszku na deszcz. Małe kropelki moczyły mu włosy i skórę, lecz zupełnie się tym nie przejmował. Z każdą chwilą deszcz zacinał coraz bardziej, a delikatna mżawka przemieniła się w nawałnicę ostrych pocisków boleśnie smagających jego ciało. Fred jednak dalej stał, a z jego piersi wydzierał się głośny, pełen rozpaczy i desperacji głos.

Pociągnął kolejny łyk, a kiedy okazało się, że flaszka jest pusta, odrzucił ją za siebie. Ta rozpadła się w niezliczone kawałeczki szkła, lecz Fred zupełnie się tym nie obszedł.

— Joa... — urwał w pół pełnego boleści krzyku.

Gdyby tak dostał jeszcze choćby jedną szansę, by wszystko jej wyjaśnić... 

*

Lucy nie mogła już patrzeć na rozpacz wnuka. Wiedziała, że był wrażliwym mężczyzną, nawet mimo swej pozy niezależnego łobuza, lecz nie przypuszczała, że rozpacz tak go zmieni. Stracił tę dawną iskrę życia, chęć do żartów i psot i łobuzerski błysk w oczach. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zrozpaczonego. Zarośnięty, zapity mężczyzna szlochający po kątach nie był jej wnukiem. Ktoś go zamienił, bo innego logicznego wytłumaczenia Lucy nie widziała.

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz