XIV. W Redcoast

310 51 258
                                    

Joan od rana chodziła podekscytowana. Nie mogła doczekać się wycieczki z dziadkiem i Fredem. Nigdy wcześniej nie była w Redcoast. Wiedziała jedynie, że Joseph i jego dzieci mieszkali tam przez kilka lat oraz że tam pochowano babcię Rosemary, lecz nic ponad to. Rodzina nie mówiła jej za wiele o przeszłości. Nigdy jej to zbytnio nie przeszkadzało, gdyż nie lubiła wnikać w to, co miało miejsce w dawnych czasach, zwłaszcza, jeśli nie były to przyjemne sprawy.

Po śniadaniu i zapakowaniu potrzebnych rzeczy ubrała się w swoją nowo uszytą sukienkę. Naprawdę się jej podobała. Różowy materiał w drobne kwiatuszki uwypuklał jej młodzieńczość i naturalność, a koronkowe wykończenie przy dekolcie dodawało uroku. Poniżej bioder kreacja rozszerzała się ku dołowi. Dziewczęce plisy, tak trudne do uzyskania, napawały ją dumą. 

Zakręciła się przed lustrem, podziwiając swoje dzieło. Jeszcze chyba nigdy nie była tak dumna z jakiejkolwiek sukienki. Może naprawdę miała talent i w przyszłości mogła wcale nieźle na tym zarobić?

— Boże, dziecko, coś ty na siebie włożyła! — Rozległ się nagle czyjś głos. 

Joan odwróciła się, by ujrzeć matkę. Jej szeroko otwarte oczy pełne były oburzenia, podobnie jak zaciśnięte w kreskę usta. Dziewczyna mimowolnie zadrżała. Myślała, że jej sukienka jest na tyle przyzwoita, że nie wzbudzi w matce negatywnych uczuć. Najwyraźniej się myliła. 

— Jest lato, bardzo ciepło... Uszyłam ją z tego materiału, który dostałam od wujka Jima na urodziny... — jęknęła. 

— Nigdzie tak nie pójdziesz, dziecko. To nie jest odpowiedni strój, żeby gdziekolwiek w nim wychodzić, a już zwłaszcza na cmentarz!

— Ale mamo... Przecież pozwoliłaś mi coś sobie uszyć! — krzyknęła Joan. Miała już serdecznie dość konfliktów z matką dotyczących jej ubioru. — Nie jestem małym dzieckiem, żeby nosić grube pończochy, w których po prostu się pocę, sukienki za kolano i bez żadnych dekoltów...

— To dla twojego dobra, Joan. Nie można ubierać się wyzywająco, żeby nie zachęcać do siebie nieodpowiednich mężczyzn. Proszę to ściągnąć i ubrać się przyzwoicie. Natychmiast! 

Jej głos był tak przepełniony złością, że Joan chciało się płakać. Wiedziała jednak, że nie może pokazać słabości. Nie zamierzała poddać się woli matki. Dość już miała tych okropnych halek, pończoch i sukni niemal do ziemi. Nie mogła się teraz poddać, jeśli chciała coś osiągnąć. 

— Nie, mamo, nie będę się przebierać. Rozumiem, że się o mnie martwisz, ale jest mi po prostu źle w tej grubej bieliźnie, cała się pocę, do tego czuję się jak małe dziecko, a przecież jestem już kobietą! Betty chodzi w krótkich sukienkach i cienkich pończoszkach i żaden mężczyzna jeszcze jej nie skrzywdził. A ja jadę z dziadkiem, on przecież nie pozwoli, żeby mi się coś stało!

— Co to za krzyki? — zapytał nagle Joseph, wchodząc do pokoju. 

Joan spojrzała na dziadka z ulgą. Jej ratunek nadszedł. Nareszcie. 

— Tato, powiedz Joan, że nie pójdzie nigdzie w takiej sukience — rzekła surowo Rosemary. 

— Ale Rosie, o co ci chodzi? To bardzo ładna sukienka. Sama ją uszyłaś?

Joan tylko skinęła mu głową, niezdolna wyrzec ani słowa. Zbytnio się obawiała. 

— Ona jest nieprzyzwoita — obstawała przy swoim matka. 

— Wcale nie. Pozwól dziewczynie trochę korzystać z życia, no już, Rosie. — Uśmiechnął się do niej blado. 

Kobieta westchnęła ciężko i wyszła z pokoju. Joan zacisnęła pięść w triumfalnym geście. Wiedziała, że z dziadkiem osiągnie wszystko, czego tylko chciała. Zawsze byli zespołem, który wspierał się niezależnie od okoliczności. 

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz