III. White Mountain

372 55 190
                                    

Oakwood nie bez powodu nosiło taką nazwę. Na skraju wsi znajdował się duży las pełen starych dębów. W świetle dnia prezentował się dumnie i majestatycznie, lecz w nocy budził w mieszkańcach przerażenie. Była to jednak jedyna droga do White Mountain, chyba że chciało się iść osiem mil wzdłuż jezdni. Joan wolała jednak skorzystać z dużo krótszej drogi przez las.

Ogromnie cieszyła się, że zabrała ze sobą buty na zmianę. Dzięki temu nie musiała przemierzać lasu w nowiutkich, delikatnych pantofelkach. Żałowała jedynie, że nie poprosiła Betty i jej narzeczonego, by zabrali ją ze sobą samochodem mężczyzny. Dzięki temu by się nie zmęczyła. Nie miała już jednak co żałować, musiała jak najszybciej dotrzeć na przyjęcie. 

Na szczęście słońce jeszcze nie zaszło. Jego promienie przebijały się przez gałęzie drzew, oświetlając leśną ścieżynkę. Szła tak przez las, nucąc pod nosem różne piosenki, które znała od matki, i przyglądając się naturze. Widziała, jak mała wiewiórka przemyka między koronami drzew albo jak ptaszek przynosi do gniazda jedzenia dla swych piskląt. Panująca w lesie harmonia napawała ją spokojem. Tu nie było miejsca na nienawiść jak wśród ludzi, a jedynie zgodne współżycie, jeśliby nie liczyć drapieżników. Nikt jednak nigdy żadnego nie spotkał, a przynajmniej nie w uczęszczanej części lasu. 

Joan co rusz wzdychała z zachwytu. Przyroda zdawała się jej czymś tak pięknym, że aż niepojętym. W końcu była dziełem wszechmocnego Stwórcy. Rozkoszowanie się widokiem natury było większą przyjemnością niż tańce, muzyka czy pyszne jedzenie. Marzyła, by całe życie spędzić blisko przyrody. Chciała nauczyć swoje dzieci miłości do tego, co je otacza. Najpierw jednak musiała je w ogóle mieć. 

W końcu dotarła do lokalu, w którym miały odbywać się tańce. Był to stary, odrapany budynek remizy. Kolorowe dekoracje w oknach sprawiały, że wyglądał radośniej niż zazwyczaj. Ze środka dochodziły już dźwięki skocznej muzyki. Joan miała ochotę już ruszyć w tan. 

Weszła do środka, przebrała buciki i zostawiła je wraz z płaszczem w szatni, po czym udała się na poszukiwania przyjaciółki. Niemal od razu zauważyła Betty, która w swojej różowej sukience wyróżniała się z tłumu śmiejących się i tańczących ludzi. Obok dziewczyny stał wysoki, smukły młodzieniec o gładko zaczesanych, ciemnych włosach. Przedarli się przez rozkrzyczany stłum i stanęli obok Joan.

— Myślałam już, że nie przyjdziesz, kochanie! — wykrzyknęła Betty i przytuliła przyjaciółkę. — Ślicznie ci w tej sukience, wiedziałam, że to dobry wybór. Prawda, że jej ładnie, Jack?

— Lepiej nie potwierdzaj, bo będzie zazdrosna. — Zaśmiała się Joan, patrząc na młodzieńca. 

— Ładnie, ładnie, wreszcie wyglądasz jak normalna dziewczyna, a nie jakaś zjawa — orzekł, zaraz jednak zarumienił się i urwał. — Wybacz... 

— Nic się nie stało... 

Nie chciała komentować jego wypowiedzi. Sprawił, że zrobiło się jej przykro, lecz w gruncie rzeczy miał zupełną rację. Nie było o co się burzyć. 

— No to my idziemy tańczyć, kochanie! — zawołała Betty do narzeczonego i zwróciła się do Joan: — Powodzenia w znalezieniu partnera!

Dziewczyna nawet nie zdążyła nic powiedzieć, gdy Betty rzuciła się w tan z Jackiem, zostawiając ją samą. Rozglądała się po ogromnej sali pełnej kolorowych balonów i mieniących się dekoracji jak zaszczute zwierzątko. Było tu tyle osób, że czuła się przytłoczona. Żałowała, że przyjaciółka nie mogła poświęcić jej choć trochę czasu, może przedstawić jakiemuś miłemu młodzieńcowi, który zgodziłby się z nią zatańczyć. A tak... Nie miała pojęcia, co robić tu sama. Czuła się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą w gruncie rzeczy była. Mama miała rację. Potańcówki nie były dla niej. Nie powinna tu w ogóle przychodzić. Najchętniej poszłaby do domu, ale gdyby wróciła tak wcześnie, dziadek zacząłby się martwić, że coś się jej przytrafiło, a do tego zmarnowałaby pieniądze, które dał jej na nowe ubranie. Musiała choć trochę tu wytrzymać. 

Dębowy lasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz