GRUDZIEŃ 2045
-I co się stało dalej mamo? - zapytała Carol podciągając kolana pod brodę. Koc którym dziewczynka była otulona jeszcze chwile wcześniej teraz leżał za jej plecami.
-Reszty tej historii chyba nie ciężko się domyślić skarbie - uśmiechnęłam się do córki. Niecierpliwiła się identycznie jak jej ojciec chrzestny. Karol zresztą też wyglądał na zaciekawionego. W sumie nigdy nie siedzieliśmy tak razem by móc opowiedzieć sobie tą historię z najdrobniejszymi szczegółami. Chociaż tak naprawdę minęło wiele lat od tych wydarzeń, to każdy z nas pamiętał to wszystko jakby minęła zaledwie noc. Ja na pewno dobrze to pamiętałam. Na całe szczęście gdyby ktoś zapomniał, wciąż mieliśmy filmy.
-Potem okazało się, że miłość wcale nie jest taka prosta - zaśmiała się Weronika przytulając małego Mateusza. Chłopiec miał zaledwie rok, a już był niezłym urwisem. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa, które było grzeczne jak aniołki.
-Podsumowywując tą krótką historię - Patecki wstał z mojego ulubionego bujaka i ruszył w stronę, jak się domyślam, kuchni - wszyscy się zestarzeliśmy.
Zebrani przy kominku wybuchnęli śmiechem. To były nasze pierwsze ekipowe święta, gdzie mogliśmy zjechać się wszyscy. Jedynie dom mój i Adama był w stanie pomieścić taką ilość osób wraz z dziećmi. Dlatego wszyscy musieli przylecieć właśnie do Paryża.
Na całe szczęście Carol i Olivier chętnie pomagali w przygotowaniach do świąt. W końcu moja córka miała już prawie jedenaście lat, a synek całe siedem. Cieszyła ich wizja spędzenia świat z tak wielką „rodziną".
-Wciąż nie mogę uwierzyć, że ciocia kochała tatę - Rozalka wzdrygnęła się z obrzydzeniem, co wywołało jeszcze większy śmiech zgromadzonych.
Ona była najstarsza z drugiego pokolenia ekipy. Marcysia okazała się być w ciąży niedługo po wielkim finale daily. Najwyraźniej świętowanie tamtego okresu było bardziej obfite niż się wtedy spodziewałam. Nie spodziewałam się też, że Mati postanowi nazwać córkę moim imieniem. Rozalia miało być spolszczoną wersją Rosie. Chociaż do dzisiaj nie zrozumiałam tego gestu, za każdym razem robiło mi się niesamowicie miło gdy wolałam Rozalię.
-Hola hola! - krzyknął Krzychu machając kuflem z piwem. Musiałam wstrzymać oddech, bo zawartość szkła niemal wyleciała na mój jasny puchowy dywan. W duchu zaśmiałam się z samej siebie. Nie jestem w stanie powiedzieć w którym momencie życia się zestarzałam tak bardzo. Przejmowanie się materialnymi dobrami nigdy nie leżało w mojej naturze. -To ja byłem tą jedyną miłością Rosie!
-Chciałbyś - odpowiedział mu Adam ze swojego fotela. To najwyraźniej było dla Krzycha czerwoną flagą, bo niczym dwa byki razem z moim mężem zaczęli słowną przepychankę. Największą radochę miały oczywiście Rozalka i Carol. Chociaż Weronika z Kasia wcale im nie ustępowały. Cieszyłam się, że Ekipa tak dobrze przyjęła mojego męża - przyjaciela poznanego w trakcie studiów medycznych. Traktowali go tak, jakby był z nami od samego początku tej historii.
Rozejrzałam się po salonie. Musieliśmy wyglądać jak ze świątecznej pocztówki. Wszyscy w wełnianych swetrach, oczywiście zachowując kolorystykę świąt. Większość z kubkami czekolady w ręku.
Chyba, że było się Krzychem lub moim mężem. Ci dwaj - najlepsi kumple od dnia mojego ślubu - zawsze w swoim towarzystwie raczyli się piwem. To chyba właśnie ten trunek tak mocno ich do siebie zbliżył.
Przyglądając się tak wszystkim zebranym w końcu zawiesiłam wzrok na stojącym przy oknie Kubie. Ręką przytrzymywał sobie zasłonę i wyglądał na podwórko.
Korzystając z chwilowego braku zainteresowania moją osobą wstałam i przemknęłam się do niego.
-Na co tak patrzysz? - zapytałam mężczyzny wsuwając się między niego i okno. W tym roku zima zapowiadała się naprawdę biednie. Do dwudziestego grudnia nie spadł ani płatek śniegu. Dopiero chwile przed świetami i przyjazdem gości spadło niemal trzydzieści centymetrów śniegu. Istny raj i naprawdę cudowna atmosfera. To naprawdę wydawało się świetami jak z obrazka.
-Spójrz jakie słodziaki - zaśmiał się Patecki. -Sielanka i utopia.
-Sielanka i utopia - powtórzyłam delikatnie kiwając głowa.
W ogrodzie właśnie toczyła się wojna na śnieg. Reszta dzieciaków, te których słuchanie historii z innej epoki zaczęło nudzić, wyszła na dwór by ulepić bałwana. Oczywiście bardzo szybko wciągnęli w swój pomysł dorosłych. Mati, Łukasz, Marta i Majk teraz pomagali kopać coś na wzór śnieżnych okopów. Prawdopodobnie przygotowywali się do czegoś wielkiego. Oczywiście nawyk nagrywania wszystkiego z czasem nam nie minął. Na statywie stała kamera uwieczniająca zabawę na śniegu. To był naprawdę dobry nawyk, pomagał zachować dużo wspomnień w niezmienionej wersji i pielęgnować najlepsze chwile z życia. Nawet ja uległam magii filmików.
Uśmiechnęłam się, widząc jak Mateusz podnosi mojego syna i wygłupia się z nim udając coś na wzór śnieżnego potwora. Mimo, że mnie tam nie ma słyszę wyraźnie śmiech Olka w swojej głowie.
-Ciekawe czy to wszystko mogło skończyć się inaczej - wzdycha Kuba opierając się na moich ramionach. Wiem co ma na myśli, ale nie chce tego mówić głośno. Nie byłabym gotowa na powiedzenie tego. Nawet we własnej głowie to zdanie sprawia mi ból.
Zresztą mimo tych sielankowych świąt wcale nie brakuje nam problemów. Kasia i Łukasz stracili już nadzieję na posiadanie dzieci. Obecnie załatwiają papiery adopcyjne, by chociaż stworzyć dom zastępczy. Majk rozwodzi się z kobietą która wykorzystała go tylko dla pieniędzy, a Marcysia i Tromba są w separacji. Dobrze, że przynajmniej dzięki mądremu gospodarowaniu pieniędzmi w przeszłości nie musimy się martwić o finanse. Wszystkie inwestycje Ekipy przyniosły oczekiwane zyski. Teraz nawet ja i Adam posiadamy swoje udziały. Chociaż para lekarzy nie może narzekać na zarobki.
-Zawsze mogłoby być gorzej, prawda? - kwituje jego słowa. Ściska lekko moje ramię, jakby na pocieszenie i odchodzi, żeby dołączyć do reszty siedzącej przy kominku. Ja nawet na chwile nie spuszczam wzroku z bawiących się na śniegu.
Mateusz jakby wiedziony intuicją, albo po prostu moim wzrokiem wierzącym mu dziurę w głowie, podnosi swój wzrok i patrzy w okno. Prosto na mnie.Uśmiecha się szeroko i macha mi ręką odzianą w grubą rękawiczkę. Odmachuje mu delikatnie uśmiechając się pod nosem.
Trzeba mu przyznać, że przez lata tylko wyprzystojniał. Kryzys wieku średniego i separacja z Marcysią wyszły mu na dobre przynajmniej w kwestii fizycznej. Zmienił się przez te wszystkie lata nie do poznania, a ja niemal każdego dnia życia żałowałam, że nie mogłam być częścią tych przemian.
W sumie wszystko mogło skończyć się inaczej. Gdyby nie to, że Rosie Rein w przeszłości była pierdoloną idiotką i najgorszym cykorem świata.
——————————————
Długo nie mogłam się zebrać by opublikować ten alternatywny epilog. Naprawdę. Napisany został przeze mnie już jakiś czas temu jednak do samego końca wierzyłam, że wrócę do przygody z tą historią. W końcu pokochałam Rosie całym sercem. Mam nadzieję, że wy też.Drugą cześć zostawiam w stanie surowym, tak jak jest. Wciąż możecie jej fragment przeczytać na moim profilu. To zakończenie dotyczy jedynie wydarzeń z pierwszej części tak jakby to co jest w części drugiej nigdy się nie wydarzyło.
Mam nadzieje, że chociaż trochę namąciłam w waszych odczuciach tym epilogiem.
Laura ❣️
CZYTASZ
Je t'aime |Ekipa Friza|
FanfictionEkipa Friza to niesamowity fenomen polskiej sceny internetowej. Paczka przyjaciół mieszkająca wspólnie w gigantycznym domu po to, by tworzyć w nim szalone rzeczy i zabawiać swoich fanów. Rosie Rein jest zwykłą dziewiętnastoletnią dziewczyną. I tak...