*ŚRODA - 2 grudnia

131 12 60
                                    

Elena

W nocy temperatura po raz pierwszy spada poniżej trzydziestu Fahrenheitów. To rzadko spotykane zjawisko, ale biorąc pod uwagę stary piec i wciąż wykrzykiwane w prognozie pogody groźby o nadciągającym końcu świata, daje do myślenia i faktycznie zaczyna powiewać grozą. Zwłaszcza że rano, kiedy się obudziłam, odczułam, że w domu zrobiło się jakby chłodniej.

Szykując się do wyjścia, kiedy jestem już na dole i ubieram kurtkę, przystawiam dłoń do kratki wentylatora. Wieje z niej ciepłe powietrze. Czyli piec jeszcze nie padł, ale kto go tam wie, kiedy znów strzeli mu coś w kotle, więc wolałam sprawdzić. Chciałabym, żeby jak wrócę ze szkoły, to w domu wciąż było ciepło. Wkładam buty i wychodzę na werandę. Wita mnie znów szaro-bura rzeczywistość i chłód.

A zapowiadany śnieg? Nieee to nam na pewno nie grozi.

Trochę szkoda, bo Damon lubi śnieg.

Myśląc o nim, zerkam w jego okno.

Cieszy się zawsze na jego widok, jak kiedyś, gdy był dzieckiem. Zupełnie nie rozumiem jego zachwytu nad tym czymś. I nie, żebym nie lubiła śniegu, ale zima w naszych rejonach, to naprawdę nie jest piękna puchowa pierzynka, jak w Kanadzie. To ślisko-mokra pokrywa, która zamiast ukryć brud na ulicach, dodatkowo go potęguje. Nawet nie chcę myśleć o moich butach po wyjściu z domu w taką pogodę i o tym, jak później wygląda podłoga, gdy trzeba do niego wrócić. Nikt, kto nie musi się przejmować sprzątaniem, tak jak ja, tego nie zauważa. A już na pewno nie rozumiem, jak można lubić odśnieżanie czegoś takiego.

A Damon lubi. To straszne. Jak jakiś psychopata. Odśnieża wszystko i wszędzie. Biega z odśnieżaczem po moim podjeździe jak opętany. U niego nie ma czego odśnieżać, bo podjazd jest żwirowy i przyjmuje wszystko, jak leci, a mój jest gładki jak naleśnik. Zbiegam po schodach, schodzę po podjeździe i staję na chodniku.

Jeszcze raz zerkam w okno Damona. Trzymam w rękach czerwoną skrzynkę na pocztę świąteczną i trochę mi ona przeszkadza. Obiecałam Saltzmanowi, że ją zrobię, bo nikt nie przygotował jej na wczoraj, kiedy to prawidłowo powinna ruszyć poczta, ale teraz trochę mi z nią niewygodnie. Mróz, choć niewielki, szczypie mnie w policzki i palce u rąk. Brakuje tylko wspomnianego śniegu, ale zimno jest dokładnie tak, jakby tu był.

Skrzynkę zrobiłam na szybko z pudełka po frytkownicy, który znalazłam na strychu i świątecznego czerwonego papieru do pakowania prezentów, który leżał w kuchennej szufladzie, od kiedy pamiętam. Skrzynka wyszła nie najgorzej, gdyby nie fakt, że w połowie roboty skończył mi się klej i musiałam dokończyć taśmą klejącą.

Zerkam nerwowo w stronę domu Damona. Nie wychodzi, a autobus lada moment podjedzie. Pan O'Brien nie będzie czekał. Rozglądam się wokoło. Dwa domy dalej, Państwo Bennett, ustrajają dach lampkami świątecznymi. Pan Bennett stoi na drabinie, a pani Bennett ją przytrzymuje. Pojęcia nie mam, dlaczego robią to o ósmej rano, ale uśmiecham się sama do siebie i wciskam skrzynkę na pocztę świąteczną pod pachę. Wolną dłonią wyciągam telefon z kieszeni kurtki. Chcę zadzwonić do Damona, ale mam zmarznięte palce i ciężko mi wybrać numer.

— Hej Siri — przywołuję więc asystenta i wciąż gapię się na Państwo Bennett.

— Yhm — odzywa się po chwili, a jej sztuczny głos niesie się echem w mroźnym powietrzu.

— Zadzwoń do Damona — nakazuję.

— Dzwonię do: Damon. Komórka. — informuje mnie, a pani Bennett rozgląda się, skąd dobiega ją ten dźwięk.

— Dzięki — odpowiadam, jakby Siri miała mnie usłyszeć i przykładam telefon do ucha.

Po dwóch sygnałach zgłasza się Damon.

— Halo? — mówi zaspanym głosem.

— Nawet mi nie gadaj, że śpisz! Wstawaj! Autobus będzie tu za dwie minuty! — wściekam się na niego, a z oddali Pani Bennett zaczyna machać do mnie ręką.

— Daj spokój, nie drzyj się — marudzi Damon w słuchawce. — Dziś jeszcze nie idę. Źle się czuję. — odpowiada, a ja odmachuję Pani Bennett ręką z telefonem, a słowa Damona rozmazują się w zimnym powietrzu.

Szybko przystawiam telefon znów do ucha. Ekran przymarza mi do policzka.

— Gówno prawda! Jesteś zdrowy, tylko nie chce ci się iść! — zarzucam mu kłamstwo, ale wciąż uśmiecham się do Pani Bennett.

Gdyby ktoś stał blisko i słyszał, co mówię i widział, co robię jednoczenie, to pewnie zdiagnozowałby mi dwubiegunówkę.

— Ojciec się zgodził! — podważa mój zarzut.

— To zaraz cofnie tę zgodę, jak mu powiem prawdę! — grożę mu.

— Nie idę i nie drzyj się! — warczy na mnie.

Próbuję się opanować.

— Dobra, jak chcesz, ale nie licz na moje notatki. — szantażuję go.

— No weź! Nie bądź zmierzła. Masz okres? — dokucza mi. — Przyjdź po szkole, obejrzymy jakiś film, a teraz daj mi spokój, idę dalej spać. — mówi stłumionym przez poduszkę głosem.

Wzdycham zirytowana.

— Damoooon, nie możesz opuszczać tylu zajęć — marudzę do słuchawki, a z każdym wypowiedzianym słowem z moich ust unosi się para.

— Rozłączam się!

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz