*WTOREK - 22 grudnia

101 11 16
                                    

Elena

Poranek jest szybki i stresujący. W biegu jem śniadanie i się ubieram. Denerwuję się, że się spóźnię. Pan O'Brien nie będzie czekał. Jest bezwzględny. To pamiętam na pewno. Wsiadam do autobusu jako ostatnia, więc mam tylko jedną szansę, żeby dostać się do środka. Kiedy byłam młodsza i chodziłam do podstawówki, ulicę dalej wsiadał jeszcze Jessi. Jeśli z jakichś powodów się spóźniłam i pan O'Brien zamknął mi drzwi przed nosem, zawsze mogłam zawalczyć, biegnąc przez podwórze państwa Bennetów, tym samym przecinając przecznicę na pół i wsiąść razem z Jessim do autobusu. Nie wiem, co teraz dzieje się z Jessim. Nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, czy wciąż tu mieszka. Myśląc o tym, wrzucam do plecaka butelkę wody i pierniki dla dzieciaków.

Caroline mówiła, że pojedziemy jakieś czterdzieści minut, więc woda może się przydać.

Piętnaście minut przed umówionym czasem wychodzę na podjazd. Za Chiny Ludowe i pół Ameryki nie chcę się spóźnić. Nie dość, że Zapominalska, jak to mnie nazwał Kol, to jeszcze byłabym Spóźnialska. O nie.

Mróz dosłownie w jedną chwilę zaczyna mnie zjadać żywcem. Przestępuję z nogi na nogę i chowam ręce w rękawach. Nie sądziłam, że jest aż tak zimno. Nie jestem przyzwyczajona, że w domu mam tropiki, więc zwiodła mnie temperatura wewnątrz. Piec wciąż jest niewyregulowany, a serwis przyjedzie dopiero po świętach. Jak zwykle im się nie spieszy.

Przelotnie zerkam w okno Damona, ale szybko odwracam wzrok. Nie wiem, po co w ogóle spojrzałam w tamtą stronę. Chyba z przyzwyczajenie, którego nie pamiętam.

O punkt dziewiątej autobus wyłania się zza rogu. Palce u rąk mam już zamrożone na amen. Pan O'Brien otwiera mi drzwi, a ja wchodzę witana przez uśmiech Caroline.

— Cześć — witam się z nią i tak samo miło się do niej uśmiecham, jak ona do mnie.

— Cześć — odpowiada mi i wciąż uśmiecha się miło.

W tym samym czasie ktoś wskakuje do autobusu i wpada mi na plecy.

— Cześć — mówi zdyszany, a ja zamieram.

Damon.

Zerkam na Caroline z pretensją.

— Co on tu robi? — pytam. — Mówiłaś, że go nie będzie.

— Ale jestem — mówi zdyszany, a ja obrzucam go zdegustowanym spojrzeniem.

Potem wracam wzrokiem do Caroline.

— Update — uśmiecha się jak psychopatka. — Baza wirusów została zaktualizowana.

Zaczynam powątpiewać w jej intencje.

— Siadajcie — upomina nas pan O'Brien. — Nie będę tu sterczał całe wieki.

Przeciskam się więc między siedzeniami, a Kol, Matt, Bonnie i Tyler mówią mi po drodze cześć. Siadam na pierwszym wolnym siedzeniu mniej więcej w połowie autobusu. Na moje nieszczęście to obok też jest wolne. Siada na nim oczywiście Damon.

— Jest jeszcze tuzin wolnych miejsc. Musisz siadać obok mnie? — pytam szorstko.

Zerka na mnie z grymasem na twarzy, a potem wstaje i chce się przesiąść. Spostrzegam, że gapi się na nas pół autokaru.

Chwytam go za rękaw.

— Dobra siadaj, nie rób szopki — mówię konspiracyjnym głosem.

Damon opada na siedzenie. Autokar rusza. Po dziesięciu minutach czuję, że się na mnie gapi. Zerkam na niego ostrożnie.

— O co chodzi? — pytam.

Patrzy na mnie przez chwilę.

— Wciąż jesteś zła? — pyta cicho.

Boże, co za pytanie.

— Jestem.

— Zostańmy znów przyjaciółmi — mówi od rzeczy.

Spoglądam na niego szybko.

— Czyś ty zwariował? — pytam z irytacją.

— To ostatnia rzecz, jakiej bym chciał, ale może chociaż na tyle się zgodzisz — mówi z żalem.

— Nie mam zamiaru godzić się na nic. — burczę w odpowiedzi. — Nie zachowuj się jak desperat.

— Czytałaś mój list? — pyta znów.

— Nie. — zaprzeczam hardo.

— Dlaczego? — dopytuje z pretensją.

— Po co zadajesz tyle pytań? — pytam z irytacją.

— Bo nie chcę nigdy więcej być bezsilny.— odpowiada natychmiast. — Pisałem ci o tym w liście. Nie poddam się, Elena...

— Wiem! Czytałam! — przyznaję się, podnosząc na niego głos, chcąc uciszyć jego potok słów.

Milknie.

— Jak sobie to wyobrażasz? — pytam z pretensją. — Jak mam ci zaufać?

Nabiera powietrza do płuc, otwiera szeroko oczy, ale nie ma dla mnie odpowiedzi. Spuszcza wzrok i wzdycha. Opiera się o siedzenie i krzyżuje ręce na piersi.

Chyba tego właśnie bałam się najbardziej w naszej konfrontacji. Że w końcu nie będzie argumentu.

Na miejsce dojeżdżamy krótko po dziesiątej. Dzieciaki witają nas z wielką radością. Chcą się od razu bawić. Caroline wymyśla dla nich kilka zabaw. Konkurs na rysunek najpiękniejszej choinki, raz, dwa trzy baba Jaga patrzy i pieczenie ciasteczek. Jako że ciasteczek mam po uszy, a w rysunku nigdy nie byłam dobra, to przyłączam się do dzieciaków bawiących się w raz, dwa, trzy baba Jaga patrzy. Po chwili jednak okazuje się, że i do tej zabawy się nie nadaję. Zbyt trudno mi ustać w bezruchu. Przegrywam z kretesem. Postanawiam przyłączyć się do konkursu rysunkowego, ale przy stoliku siedzi z dziećmi Damon. Jest naburmuszony i zupełnie nie rozumiem, po co tu przyjechał, skoro się tak zachowuje. Dziewczynka siedząca obok niego zerka na niego z dużą dozą pewności siebie. Ma może sześć lat. Wkłada mu do ręki kredkę i przysuwa do niego pustą kartkę. Skinieniem głowy niczym mafiozo, nakazuje mu rysować. Damon zerka na nią i uśmiecha się krzywo. Pochyla się nad kartką i zaczyna rysować.

— On wciąż wzbudza w tobie emocje, prawda? — słyszę za plecami czyjś głos.

Odwracam się jak oparzona. To Bonnie. Pyta o Damona.

— Przecież nie mogę zaprzeczyć, to byłoby głupie — odpowiadam jej i znów zerkam na Damona. — Uczuć nie przekreśla czyjś czyn ot tak, jak nożem uciął.

— Więc o co chodzi? — pyta dociekliwie.

— O to, że mnie okłamał — wyjaśniam.

— Ale przecież się przyznał — mówi z oczywistością.

— On mnie wykorzystał — tłumaczę jej.

— Skąd wiesz? — pyta zagadkowo.

Marszczę brwi.

— Nie rozumiem, o czym rozmawiamy.

— Nic nie pamiętasz, prawda? — zadaje pytanie zupełnie nie na temat.

Przytakuję skinieniem głowy.

— To wyobraź sobie, że nigdy mu nie wybaczysz, a któregoś dnia wróci do ciebie pamięć i okaże się, że go kochałaś. I co wtedy?

— A jeśli nie? Jeśli nigdy go nie kochałam? — pytam znów hardo.

Bonnie spuszcza wzrok na podłogę, a potem znów zerka na mnie w górę. Uśmiecha się pobłażliwie.

— Serce to nie umysł. Ono nie zapomina. — mówi z przekonaniem. — Poza tym są gorsze rzeczy, jakie ludzie sobie wybaczają, Elena, a on od zawsze był przy tobie. Dziwi cię to, że się w tobie zakochał? Że sięgnął po ciebie, gdy nadarzyła mu się okazja? Może nie zrobił tego jak dżentelmen, ale nie zapiera się, że nie jest winny, i wciąż deklaruje uczucie do ciebie. — tłumaczy i odchodzi, nie czekając na to, co mam do powiedzenia.

Zerkam na Damona. Patrzy prosto na mnie, ale dziewczynka chwyta go za rękę i znów nakazuje, żeby dokończył rysunek. Pochyla się nad nim i rysuje dalej.

W drodze powrotnej znów siedzi obok mnie. Już nie protestuję. Rozmyślam o tym, o czym powiedziała mi Bonnie.

Zerkam na Damona. Śpi. Dziewczynka dała mu popalić. Upodobała sobie go i na rysunkach się nie skończyło. Musiał ją nosić na barana całe popołudnie. Zasnął wykończony jej pomysłami. Głowa mu opadła na bok. Przyglądam mu się. Jego rysom twarzy. Znam je prawie na pamięć, choć w moim przypadku dziwnie to brzmi. Powieki ma zamknięte, a usta uchylone.

Znam te usta. Dlaczego poczułam je w pamięci, gdy pocałował mnie po raz pierwszy?

Czy Bonnie ma rację?

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Wybaczcie pory, w jakich publikuję, ale chyba przeliczyłam się z czasem.

Dajcie znać, co sądzicie.

Do jutra.

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz