*PIĄTEK - 4 grudnia

117 12 75
                                    

Elena

Rano znów spotykamy się przed domem.

Wczorajsze popołudnie spędziliśmy osobno i nie mieliśmy okazji porozmawiać. Ja miałam rozmowę z wujem na skypie, a Damon pomagał ojcu uprzątnąć garaż. A poza tym, udaję, że wciąż jestem obrażona.

— Hej nudziaro — wita się ze mną.

— Hej — odpowiadam mu zdawkowo.

— Wciąż masz focha? — pyta, trącając mnie łokciem.

Obrzucam go jedynie lodowatym jak dzisiejsze powietrze, spojrzeniem.

— Wytrzymałem do końca wczorajszych lekcji. — mówi z przechwałą w głosie.

— Chwalisz się, jakbyś zdobył Everest — prycham na niego.

— Jaki Damon taki Everest — kpi sam z siebie.

Nie powiem, śmieszne to było, ale staram się ukryć uśmiech.

— Poza tym zobowiązałem się chodzić do szkoły aż do świąt! Nawet mnie nie pochwaliłaś za to — mówi urażony.

Parskam śmiechem.

— Dobra, zaimponowałeś mi jak nigdy. — drwię. — A tak naprawdę, dlaczego się zgłosiłeś?

Patrzy na mnie z miną mordercy.

— Ej, chciałem dobrze. — broni się, ale ja i tak wiem, że coś jest pod spodem i wcale się tej jego miny nie boję.

— A tak, naprawdę, naprawdę? — dopytuję z przekąsem.

Oczy mu się zwężają jak wężowi.

— Będę czytał twoje kartki — mówi złowrogo.

— Nie odważysz się! — grożę mu, a on jak zwykle parska śmiechem.

— Uspokój się, żartowałem. — ucisza mnie i pokazuje skinieniem głowy, że właśnie zza rogu wyjechał nasz szkolny autobus.

Kiedy docieramy najpierw do szkoły, a potem do klasy, siadam obok Caroline.

— Ej? — upomina mnie Damon.

Zerkam na niego szybko, a on z pytającą miną pokazuje miejsce obok siebie.

— Daj mi sekundkę — mówię do niego uspokajająco, a potem odwracam się do Caroline. — Słuchaj Caro, zastanawiałam się wczoraj wieczorem, czy może nie potrzebujecie pomocy?

— A w czym dokładnie chciałabyś "nam" pomóc? — pyta z zainteresowaniem.

— Och, no, mam na myśli grupę wsparcia dla dziewcząt. Mówiłaś wczoraj o dzieciakach z Whitmoore. Może mogłabym...

— Oj cudownie! Oczywiście, że byś mogła! — przerywa mi, wybuchając entuzjazmem. — Jedziemy tam po raz pierwszy za dwa tygodnie w czwartek na cały dzień w ramach lekcji. Pan Saltzman wystąpił do dyrektorki, żeby nas zwolniła. Zobaczysz, spodoba ci się z nami. Już dawno chciałam ci zaproponować, żebyś do nas dołączyła, ale zdałam sobie sprawę, że ty i tak masz już pod opieką jedno dziecko specjalnej troski i zwątpiłam — ogląda się wymownie na Damona, a on standardowo pokazuje jej palec.

Uśmiecham się do niej z pobłażaniem. Wiem, że tak tylko kpi sobie z Damona, a on jak zwykle reaguje jak gbur. Nie rozumiem, jak można nie lubić wszystkich dookoła. Bo on naprawdę nie lubi NIKOGO z naszej klasy. No oprócz mnie, oczywiście, choć czasem i nad tym się zastanawiam.

— Może mogłabym upiec pierniki? — proponuję.

— No coś ty? Serio? Dzieciaki będą przeszczęśliwe — prawie piszczy z radości.

— No to jesteśmy umówione — uśmiecham się do niej i przesiadam się do Damona.

Zaczynamy angielskim, a kończymy historią z Saltzmanem. Dzień w szkole mija nawet nie wiem, kiedy. Z Damonem obok w jednej ławce, czas płynie szybciej.

— Fajniej jest, gdy chodzisz do szkoły — mówię do niego, nie zastanawiając się nad słowami.

Zerka na mnie z ukosa.

— Co w tym niby takiego? — pyta gburliwie.

Wzruszam ramionami.

— Nic, tak tylko mówię, że miło jest, gdy jesteś obok, czy to takie straszne? — pytam cicho.

— A mi się nudzi — marudzi jak dziecko.

Wzdycham ciężko, a Saltzman wchodzi do klasy.

— Damon! Bierz się do roboty! — woła do Damona, klaszcząc w dłonie, a ten wstaje ciężko z ławki.

Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego się do tego zgłosił, skoro zaraz pierwszego dnia musi się do tego zmuszać. Czuję z tego powodu ciężkość. Mam ochotę wstać i go wyręczyć, żeby potem nie zrzędził cały wieczór.

Podchodzi do biurka i bierze pudełko do rąk. Potrząsa nim o wiele za mocno, a Saltzman syka.

— Może trochę ostrożniej? — prosi Damona. — Może jest tam coś delikatnego — upomina go.

Ten otwiera wieczko i wysypuje wszystkie przesyłki na blat, jak śmieci. Saltzman znó się krzywi, ale widząc, że są same kartki, czuje wyraźną ulgę. Damon krótko segreguje przesyłki, a potem rozdaje. Czekam czy dziś znów dostanę przesyłkę i kiedy wywołuje moje imię, podchodzę z uśmiechem.

Damon wręcza mi karteczkę z miną mordercy.

Wracam do ławki podekscytowana i rozkładam karteczkę. Czytam:

"Umówisz się ze mną? Matt"

Serce podchodzi mi do gardła. Automatycznie podnoszę oczy na drugą ławkę pod oknem, a oczy Matta patrzą wprost na mnie. Uśmiecha się zawadiacko i odwraca przodem do biurka nauczyciela.

Mam wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi, ale przelotnie łapię też naburmuszone spojrzenie Damona i spuszczam wzrok na ławkę. Chowam szybko karteczkę do tylnej kieszeni spodni, a Matt siada nagle obok mnie.

— I co? — pyta speszony. — Dasz się namówić?

Przytakuję skinieniem głowy i szybko zerkam na Damona, czy to widzi. Zajęty jest jednak dalszą pocztą.

— A dokąd pójdziemy? — pytam szeptem.

Kątem oka, wciąż obserwuję Damona. Nie patrzy na nas.

— Podobno jest już tak zimno, że pod ratuszem robią lodowisko. Jutro otwarcie. Umiesz jeździć na łyżwach? — pyta z uśmiechem.

— Umiem — odpowiadam i też się uśmiecham.

Mam wrażenie, że za chwilę braknie mi tchu i zemdleję. On ma takie ładne niebieskie oczy.

— W takim razie jutro? Pod ratuszem? O szesnastej? — pyta cicho.

— Okej, jutro o szesnastej pod ratuszem — zgadzam się, a w głowie przekopuje już szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań.

Nagle nad Mattem zawisa Damon. Wyrósł obok nas jak spod ziemi.

— Spieprzaj, to moje miejsce — warczy na Matta.

Matt zerka w górę.

— Bez spiny Salvatore — kpi z Damona. — Czyżby spodobało ci się siedzenie w szkole? — pyta zadziornie. — Muszę cię zmartwić, lekcje już się skończyły. — mówi ze śmiechem i klepie Damona w rękę, a do mnie puszcza oko.

Uśmiecham się do niego w odpowiedzi, a Damon morduje mnie spojrzeniem.

— Pakuj się, bo autobus nam ucieknie — upomina mnie.

Zerkam na zegarek.

— O Boże, już, już — zaczynam lamentować i wrzucać wszystko jak leci do torby.

Zbiegamy na dół i zdyszani wypadamy przed szkołę, ale pan O'Brien już odjechał. Damon kopie w leżący na chodniku kamień i klnie cicho pod nosem, a mi posyła iście mordercze spojrzenie, jakby to była moja wina, bo zagadałam się z Mattem.

— To co? Idziemy piechotą? — proponuję, bo w sumie nic innego nam nie zostało.

W myślach wciąż jestem przy rozmowie z Mattem i jego propozycji o lodowisku.

— A mamy wyjście? — odpyskowuje gburowato.

— No raczej nie — chucham w dłonie i dopinam szybko kurtkę.

— Dlaczego znów nie masz rękawiczek? — pyta ostro.

Denerwuje mnie ten jego protekcjonalny ton.

— A ty co? Mój anioł stróż? — odpowiadam butnie.

Damon obrzuca mnie tylko kolejnym morderczym spojrzeniem i rusza przed siebie. Idę za nim i chowam dłonie w rękawach. W mojej kurtce nie ma kieszeni. Co chwila jednak spadają mi szelki od plecaka, gdy naciągam rękawy.

Damon zatrzymuje się zirytowany i staje naprzeciwko mnie. Ściąga rękawiczki.

— Zakładaj — nakazuje i nadstawia jedną tak, żebym tylko wsunęła dłoń.

Potem to samo robi z drugą. Rękawiczki są miękkie w środku i jeszcze ciepłe od jego dłoni. Przyjemne.

Uśmiecham się do niego zaczepnie.

— Dzięki Aniele Stróżu — kpię z niego, a on tylko się krzywi.

Odwraca się ode mnie i idzie przed siebie.

Damon to w głębi serca dobry chłopak, ale życie go nie rozpieszczało i dlatego stał się taki jaki jest. Byłby naprawdę dobrym chłopakiem, dla jakiejś dziewczyny. I choć boję się tego tematu, to chciałabym porozmawiać z nim o Mattcie. To mi po prostu nie daje spokoju. Chciałabym się mu pochwalić, że ktoś wreszcie chciał się ze mną umówić.

— Czemu nie masz dziewczyny na stałe? — pytam wprost, gdy go doganiam.

Zatrzymuje się jak wmurowany. Obrzuca mnie znów spojrzeniem mordercy, poprawia kaptur na głowie i wkłada ręce do kieszeni spodni.

— Co to za głupie pytanie? — pyta i znów rusza przed siebie.

Podbiegam znów, żeby wyrównać z nim krok.

— Nie głupie, tylko zwyczajne. Tak po prostu chciałabym wiedzieć. Nigdy nie rozmawiamy na takie tematy — rozwijam swoją myśl. — A chyba powinniśmy, nie?

— Bo kto tak powiedział? — warczy na mnie i przyspiesza.

— No nie wiem, wydaje mi się, że powinniśmy. Przecież się kumplujemy — argumentuję i ledwo za nim nadążam.

— To, że się kumplujemy, to nie znaczy, że będę ci opowiadał, co robię z dziewczynami — obrusza się.

— Ale ja nie chcę, żebyś mi mówił, co z nimi robisz, tylko jakie lubisz? — dopytuję, a on zerka na mnie jak na nienormalną.

— Lubię, gdy mało gadają — przedrzeźnia mnie.

— Bardzo śmieszne — odszczekuję. — Żadna nigdy ci się nie podobała jakoś bardziej? — drążę temat.

— Co to znaczy bardziej? — zaczyna warczeć i idzie coraz szybciej.

— No tak nie wiem, jakoś bardziej. Tak, że czułeś się przy niej inaczej. — dociekam i prawie biegnę za nim zdyszana.

— Nie.

— A nie chciałbyś? — pytam zirytowana.

— Nie.

— Dlaczego? Nie chciałbyś znaleźć kogoś, w kim się zakochasz? To jak ty chcesz kiedyś żyć? — pytam podenerwowana.

Damon zatrzymuje się znów jak oparzony, a ja dobijam do niego z impetem. Patrzy na mnie z góry i tym razem jest naprawdę zły. Podchodzi o krok i staje ze mną twarzą w twarz.

— Nie znalazłem i nie chcę znajdować nikogo, bez kogo nie można żyć. Rozumiesz? To głupie i nigdy dobrze się nie kończy — mówi, cedząc słowa gorzko.

Odwraca się i znów idzie przed siebie. Znów podbiegam, żeby dorównać mu kroku.

— Dlaczego tak sądzisz? — dręczę go dalej, choć wydaje mi się, że znam powód.

To przez jego matkę.

— Boże, odbierz jej mowę! — wznosi oczy ku niebu, a potem znów na mnie zerka. Idzie coraz szybciej i znów prawie muszę za nim biec. — Nie chcę i już. Dziewczyny są dobre na chwilę, a jak się w takiej zakochasz, to raz, dwa, trzy i cię zostawia w tym całym bagnie, w które się przez nią wpakowałeś. Nie możesz spać, jeść i płaczesz w kącie jak debil. To słabe, a ja nie chcę nigdy więcej być słaby. Dziewczyny są nie dla mnie. Nie chcę. — tłumaczy i chwytając się za czoło, przystaje.

Wygadał się. Tu nie chodzi o dziewczyny, tylko o jego matkę. Przystaję obok niego, ale on natychmiast rusza dalej.

— Nie wszystkie są takie same — mówię dobitnie.

Zatrzymuje się i odwraca do mnie. Ma iście morderczy wyraz twarzy.

— Wszystkie — syczy przez zęby.

— Ja też? — pytam wyzywająco, choć nie wiem co to za porównanie.

Przystaje i patrzy na mnie spode łba.

— Ty to co innego. — prycha i macha na mnie ręką.

Dobra, mogę to zrozumieć.

— No, a jeśli spotkasz tę jedyną? — wołam za nim i znów podbiegam.

— Możesz dać mi spokój? — pyta z pretensją.

— Nie mogę — odpowiadam szybko.

Skoro już zaczęłam ten temat, to muszę go skończyć. To mi nie daje spokoju.

— Nie ma takiej mocy, która skłoni mnie do tego, żeby się zakochać, rozumiesz? — tłumaczy podniesionym głosem i idzie jeszcze szybciej niż przed chwilą.

Teraz już naprawdę muszę prawie za nim biec.

— A jeśli nic nie będziesz mógł nic na to poradzić? — pytam hardo i coraz szybciej przebieram nogami.

— Nie ma takiej opcji. Ja zawsze nad sobą panuję — odpowiada z przekonaniem.

— Masz serce z lodu? — pytam zdyszana. — Możemy zwolnić?

— Yhm, wypełnione śniegiem po brzegi. Jedyne czym mogę kogoś obdarować to chłód. — drwi. — Spieszy mi się. Netsi dziś grają. — znajduje pierwszą lepszą wymówkę.

Zatrzymuję się na środku chodnika. Nie dam rady biec za nim aż do domu.

— Zakochanie się a bezsilność to dwa różne uczucia, Damon — wołam za nim, uderzając w sedno.

Zatrzymuje się natychmiast i zastyga w bezruchu. Wie, o czym mówię. O tym obezwładniającym uczuciu, które czuliśmy kiedyś oboje. O tym, które paraliżuje i doprowadza do szału, bo kochasz kogoś tak strasznie mocno, że pęka ci serce, ale nie ma nic wspólnego z zakochaniem się, bo właśnie jesteś zupełnie sam i nic ani nikt nie może tego zmienić. Z zakochaniem się jest odwrotnie. Nie jesteś sam i wszystko może się zmienić.

Odwraca się do mnie półbokiem.

— Niczym się nie różnią. Oba są beznadziejne. — odpowiada arogancko.

— Mylisz się. — zaprzeczam natychmiast. — Jest jedna podstawowa różnica. Gdy czujesz bezsilność, to nie możesz nic, a gdy się zakochasz, to możesz wszystko — mówię cicho i wymijam go, trącając ramieniem. — Ja chcę się zakochać. Nie chcę już nigdy czuć bezsilności.

— Niby w kim? W Mattcie-szmattcie?! — wrzeszczy za mną. — Będziesz skończoną kretynką!

Odwracam się do niego z impetem.

— Myślisz, że ja polubię jedną z tych twoich lafirynd? Skończony alfonsie! — słowa same się wypowiadają.

Damon otwiera szeroko oczy, a potem jego wzrok znów staje się obojętny.

— Nie martw się, nie będziesz musiała. Nie ma zamiaru żadnej ci przedstawiać — odpowiada chamsko. — Czego ten kretyn w ogóle od ciebie chciał? — pyta z roszczeniem o Matta.

— Nie twoja sprawa — odszczekuję. — Ty też nie musisz go lubić.

Patrzy na mnie morderczym wzrokiem.

— Masz rację — przytakuje i rusza znów przed siebie.

Znika za zakrętem, a ja zostaję sama na chodniku. Bolą mnie jego słowa.

Nie będę musiała lubić jego dziewczyny, bo on przecież nie liczy się z moim zdaniem tak jak ja z jego.

Nie gonię go i wracam do mojego pustego domu.

Jest mi niesamowicie przykro.

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

No to klops! Dramaaaaaaa

Dziś krótko.

Trzymajcie się i do jutra! Widzimy się o 16-tej pod ratuszem :/

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz