*ŚRODA - 23 grudnia

110 11 21
                                    

Elena

O godzinie dwunastej ostatnia seria pierników zostaje polukrowana i ozdobiona. Pakuję wszystkie pierniki do torby i ruszam do cukierni. Mróz piecze mnie w policzki, gdy idę ulicą, a kiedy docieram do cukierni, prawie mi odmarzają. W środku znów zastaję Pana O'Briena. Chyba lubi to miejsce, choć znów wydaje się smutny. Zastanawiam się, dlaczego i kiedy załatwiam wszystko z Jenną, podchodzę do niego nieśmiało.

— Dzień dobry — witam się z nim, a on podnosi na mnie swoje groźne oczy.

— Dzień dobry Eleno. — wita się ze mną.

Trochę jestem zaskoczona, że zna moje imię.

— Wydaje się pan smutny, dlatego zdecydowałam się podejść — mówię do niego i podaję mu na serwetce jeden z pierników w kształcie serca. — To dla pana.

Na jego twarzy pojawia się uśmiech.

— Dziękuję, moja córka też kiedyś takie piekła. — mówi z dumą.

— Powinnam ją pamiętać? — pytam ostrożnie. — Pewnie pan wie, że nic nie pamiętam. — tłumaczę.

— Tak, słyszałem o tobie — mówi otwarcie. — Nie, nie możesz jej pamiętać. Była od ciebie dużo starsza. — mówi o dziewczynie w czasie przeszłym. — Żałujesz, że nic nie pamiętasz? — pyta.

Znów mnie zaskakuje, ale zbieram szybko myśli.

— Nie wiem już sama. — mówię zrezygnowana. — Jest ktoś, kogo chciałabym pamiętać, ale to być może zmieniłoby wszystko, co czuję teraz i chyba się trochę bym się bała.

— To może powinnaś zaufać temu, co czujesz teraz? — podpowiada. — Chętnie bym się z tobą zamienił, gdyby to było możliwe — mówi smutno. — Ja chyba wolałbym nic nie pamiętać.

— Dlaczego? — teraz ja pytam.

— Nie mam nikogo. Miałem kiedyś żonę i córkę, ale córka zginęła w wypadku szkolnego autobusu, a żona popełniła samobójstwo, krótko po jej śmierci. Chyba te wspomnienia nie są mi potrzebne.

Patrzę na niego oniemiała.

— To dlatego wozi pan dzieci do szkoły? — bardziej stwierdzam, niż pytam.

Spuszcza głowę i przytakuje.

— Dbam, aby wszystkie dotarły do domu bezpiecznie. Nie chcę, żeby którykolwiek rodzic czuł to, co ja.

— Ja nie mam rodziców. — wypalam. — Też w sumie mogłabym chcieć tego nie pamiętać...

Jego oczy szybko spoglądają na mnie groźnie.

— Los tak chciał. Widocznie tak miało być.

— Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli, ale...

— A ten chłopak, który zawsze jeździ z tobą w autobusie? On cię chyba lubi. To jego masz na myśli? — pyta zapewne o Damona.

Znów robi mi się przykro.

— Skąd takie wrażenie, że mnie lubi? — pytam zaciekawiona.

— Nie dałaś mu piernika — stwierdza i wskazuje na ladę skinieniem głowy.

Odwracam się i widzę Damona. Szybko wskakuję za szerokie plecy pana O'Briena.

— Niech pan udaje, że mnie tu nie ma — proszę go szeptem.

Prycha cichym śmiechem, ale kiwa głową na tak. Wyglądam zza jego pleców, a Damon stoi przy ladzie i patrzy na pierniki, które przyniosłam na sprzedaż. Kiedy przychodzi jego kolej, pokazuje na nie palcem. Kupuje kilka i wychodzi. Jest mi przykro, że musiał je kupić. Przecież mogłam mu je dać. Jestem zołzą.

— To on mnie tak okłamał — wyznaję.

— Ale teraz kupił twoje pierniki — trochę drwi pan O'Brien.

Podnoszę na niego pytające spojrzenie.

— Może to ktoś więcej niż kolega? — pyta z łagodnym uśmiechem.

Marszczę brwi.

— Niby tak — mówię z żalem i zerkam na drzwi. — Ale kłamstwo, to kłamstwo.

Wpada mi do głowy pewien pomysł.

— Spędzi pan ze mną wigilię? — pytam znienacka.

Pan O'Brien otwiera szeroko oczy. Jest zaskoczony, ale po chwili uśmiecha się łagodnie.

— Bardzo chętnie.

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Dziś bardzo krótko, bo pokonał mnie czas. Nie wyrabiam, ale od jutra mam wolne, a jutrzejszy rozdział, mam w połowie napisany :)

Zatem do jutra!

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz