*NIEDZIELA - 20 grudnia

100 10 37
                                    

Elena

Samotność to takie niemiłe uczucie, bo choć wiesz, że wokoło pełno jest ludzi, to wciąż jesteś sam. A może właśnie dlatego samotność tak boli? Wokoło pełno ludzi, a ty czujesz, że nikogo nie obchodzisz, a jedyny człowiek, na którym ci zależało, okazuje się zdrajcą i oszustem? Okropne.

Przewracam się z boku na bok, już piętnasty raz. Jest dobrze po północy. Leżę w łóżku. Pościel jest wymięta i gorąca. Piec jest źle nastawiony i grzeje jak oszalały. Muszę zmienić piżamę na lżejszą. Wstaję i podchodzę do komody. Mam wrażenie, że nawet podłoga jest ciepła.

Przechodzę obok okna. Widać stąd okno Damona. Świeci się u niego światło. Nie mogę oderwać oczu. Nie rozumiem tego. Powinnam go nienawidzić, a jedyne co czuję to słodko-gorzkie uczucie. Zawodu? Uczucia, jakim go wciąż darzę? Dlaczego wciąż go kocham? Choć w głowie mi się nie mieści, co zrobił. Przed oczami pojawiają mi się wszystkie nasze intymne chwile.

— Nie myśl o tym, Elena — mówię sama do siebie, bo wiem, że jeśli zacznę to rozbierać na części pierwsze, oszaleję.

Cały wieczór o tym rozmyślałam, a teraz bolą mnie oczy od płaczu, jakby ktoś nasypał do nich pisaku. Wiedział, że nie mam nikogo i to wykorzystał. Dobrze, że chociaż wuj wraca na święta i że tak naprawdę nikt faktycznie o nas nie wiedział. Spłonęłabym ze wstydu.

Przebieram piżamę i kładę się z powrotem do łóżka. Zasypiam zmęczona rozmyślaniem.

Rano budzi mnie dzwoniący telefon. Zerkam na wyświetlacz, a oczy mam zapuchnięte i ledwo widzę. Jakiś niezapisany numer.

— Halo? — odbieram, starając się ukryć zaspany głos.

— Elena? Jak dobrze, że już nie śpisz — mówi do mnie damski głos. — Tu Jenna. Z cukierni. Wiem, że jest niedziela i nie tak się umawiałyśmy, ale wszyscy dopytują o twoje pierniki. Czy mogłabyś dostarczyć je jeszcze dziś popołudniu? Zostało mi ich dosłownie kilka, więc zaczęłam zbierać zamówienia. — tłumaczy szybko, a mi dopiero teraz zaczynają się zwierać synapsy w mózgu.

Kompletnie zapomniałam o piernikach.

— Yyyyy taak, oczywiście, już zabieram się do pracy, a ile jest już zamówionych? — dopytuję.

— Boże, dwieście, ale jak zrobisz sto, to jakoś to klientom wytłumaczę — tłumaczy, wzdychając ciężko.

— Dwieście? — dopytuję w szoku.

— Przepraszam, ale mam taki ruch w cukierni, że straciłam rachubę i się przeliczyłam. Zapisałam zamówienia, nie licząc, ile tego jest.

— Postaram się dostarczyć pierniki na dziś, ale nie obiecuję. Jeszcze nie zaczęłam piec. — tłumaczę.

— No dobrze, dobrze, to oczywiście zrozumiałe, jeszcze raz przepraszam — mówi błagalnie.

— Nic się nie stało. To nawet zachwycające, że tak bardzo zasmakowały klientom — uśmiecham się do słuchawki.

— Nie mogło być inaczej kochanie — mówi miło. — A teraz przepraszam, muszę wracać do pracy — dodaje nerwowo.

— Oczywiście. Do zobaczenia popołudniu. — odpowiadam, a ona się rozłącza.

Siadam na łóżku i chwytam się za głowę. Co ja najlepszego zrobiłam? Obiecałam dwieście pierników? NA DZISIAJ? Czy ja zwariowałam? Przecież sama nie dam sobie rady. Moje myśli wędrują do Damona.

Teraz gdy jest mi najbardziej potrzebny, to go nie ma. — myślę sobie. — Tak to właśnie jest. Przyjaciół poznaje się w biedzie...

Przesuwam palcem po wyświetlaczu, licząc, że przypomni mi się ktokolwiek z listy zapisanych numerów, ale nic mi się nie przypomina.

Nie miałam przyjaciół? — pojawia się pytanie w mojej głowie.

Na to wygląda.

Wstaję więc z łóżka i czym prędzej ubieram. Muszę biec na zakupy. Przez wczorajsze zawirowania nie kupiłam nawet produktów. Mieliśmy to zrobić razem z Damonem po jarmarku, no ale wyszło, jak wyszło i nie chcę tera o tym myśleć. W ogóle nie chcę. Wciągam więc na siebie jeansy i sweter i nagle zastygam. Wpada mi do głowy pewna myśl. Podchodzę znów do telefonu. Włączam książkę telefoniczną i wciskam C.

Natychmiast pojawia się: Caroline. Pojęcia nie mam, jakie relacje nas łączyły, ale dziewczyna była miła, gdy spotkałyśmy się w tartaku. Może mogłabym...

Bez zastanowienia wciskam zieloną słuchawkę. Nie muszę czekać długo.

— Halo? Elena? — odzywa się po drugiej stronie jej zaskoczony, aczkolwiek miły głos.

Pięć minut później, gdy opisuję jej krótko swoją sytuację, piszczącym z zachwytu głosem, oznajmia mi, że prowadzi grupę wsparcia dla dziewcząt w naszej szkole i że z wielką ochotą pomogą mi piec pierniki. Może nie wszystkie dziewczyny będą miały dziś czas, ale na pewno kilka ochotniczek się znajdzie.

Jestem w szoku, że zgodziła się z taką łatwością. Może jednak ktoś mnie lubił?

Gdy kończymy rozmawiać, wkładam telefon do kieszeni spodni. To niesamowite. Jak świąteczny cud — myślę sobie i ruszam na zakupy.

W samo południe w moich drzwiach zjawiają się nie tylko dziewczęta z grupy wsparcia, ale również jacyś chłopcy.

Wchodzą do domu, jak do siebie i natychmiast robią mnóstwo hałasu.

— Zapominalska? TO TY? — pyta wysoki chłopak o blond włosach i uśmiechu psychopaty, gdy widzi mnie wyglądającą z kuchni.

Bez zbędnych ceregieli podchodzi do mnie i przytula mnie mocno. Sztywnieję, ale on śmieje się cicho. To zapewne jakiś żart, którego nie pamiętam, bo za jego plecami słychać chichot kilku dziewczyn.

— Jaki tu jest numer domu? — pyta drugi chłopak, ciemnowłosy, zerkając na numer nad drzwiami. — A, dobra, już mam. Maple Street 2104 — mówi do słuchawki swojego telefonu. — Tak, cztery duże pizze, poproszę.

Ja wciąż tkwię w niedźwiedzim uścisku blond chłopaka.

— Darować sobie nie mogę, że nie pamiętasz moich docinek — żartuje i całuje mnie w czubek głowy pieszczotliwie. — Zastanawiałem się, kiedy będę mógł ci je wszystkie przypomnieć i proszę! Dziś nadarzyła się okazja. Nie mogłem takiej przepuścić.

— Naprawdę? To chyba oznacza, że niezbyt się lubiliśmy — podaję w wątpliwość jego dobre intencje, choć jest serdeczny, a jego głos brzmi żartobliwie.

— No co ty. Uwielbialiśmy się, to znaczy, ja wciąż cię uwielbiam Gilbert, a ty za chwilę znów będziesz uwielbiać mnie — szczerzy się do mnie, patrząc na mnie z góry. — Jestem Kol, tak dla przypomnienia. A ty, Zapominalska. Masz nową ksywkę. — śmieje się ze mnie.

Też zaczynam się śmiać i odpycham go od siebie.

— No nie wiem — próbuję zażartować, ale chyba bardziej jestem zaskoczona jego zachowaniem i nie bardzo mi to wychodzi.

— Kol, daj jej spokój chociaż dziś — mówi Caroline, która jako ostatnia wchodzi do domu. — Ściągać buciory — nakazuje i zerka na mnie. — Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś. Niestety na szybko udało mi się znaleźć tylko dwie dziewczyny, ale mamy do pomocy jeszcze tych trzech leni — pokazuje na chłopaków.

— Trzech? — pytam niepewnie, ale zza pleców Kola wyłania się Matt.

— Cześć — mówi do mnie nieśmiało.

Sama nie wiem, jakie są jego intencje, ale w sumie to przeprosił mnie ostatnim razem, gdy się widzieliśmy. Poza tym, czy ja wciąż mogę wierzyć Damonowi i jego historiom związanym z Mattem?

— Cześć — odpowiadam mu, a on uśmiecha się z ulgą.

— To jest Matt. A to jest Tyler — przedstawia ciemnowłosego chłopaka Caroline, chwytając co za rękaw kurtki. — Kola-pajaca już poznałaś przed chwilą — ciągnie dalej i śmieje się z niego. — A to jest Bonnie — przedstawia mi ciemnoskórą dziewczynę — I Rebekah. — pokazuje gestem dłoni na dziewczynę o długich jasnoblond włosach.

— Cześć, to naprawdę miłe, że chcecie mi pomóc — mówię speszona.

— Naprawdę nie ma za co — mówi Caroline.

— Ależ oczywiście, że jest — odzywa się Kol. — Moje pierniki to będzie arcydzieło! To nie są tanie rzeczy! — kpi, a reszta wybucha śmiechem.

Caroline dodatkowo przewraca oczami.

— A gdzie ten leń Salvatore? Nie ma go jeszcze? — pyta i rozgląda się wokoło.

Natychmiast sztywnieję.

— Jeszcze? — pytam nieśmiało. — Nie dzwoniłam do niego... — mówię skonfundowana.

Caroline patrzy na mnie przez ułamek sekundy podejrzliwie.

— To nic, ja zadzwonię — mówi szybko i równie ekspresowo wyciąga telefon z kieszeni.

Mam wrażenie, że wyczytała z mojego wyrazu twarzy, że coś jest nie tak. Chcę zaprzeczyć, żeby nie dzwoniła, ale wiem, że wyglądałoby to dziwnie i tym bardziej potwierdziłoby to jej przypuszczenia, więc nic się nie odzywam.

— Halo? Salvatore, leniu... — mówi do słuchawki i wchodzi w głąb salonu i nie mogę już słyszeć, co mówi.

— To, co robimy? — zagaduje ciemnoskóra dziewczyna, Bonnie.

Uśmiecham się do niej i zapraszam wszystkich do kuchni. Mam tam już przygotowane wszystko, czego nam trzeba.

Kiedy przychodzi do nas Caroline, nic nie mówi na temat Damona, a ja nie mam odwagi zapytać. Zabieramy się do pieczenia i zdobienia, bo ciasto przygotowałam już wcześniej i kilka serii już zdążyłam upiec. Ktoś puszcza świąteczne przeboje, a ktoś inny żartuje i śmieje się głośno. Nagle w moim domu robi się przytulnie i radośnie. Nie jestem sama i nie odczuwam samotności, ale wciąż gdzieś głęboko czuję to słodko-gorzkie uczucie.

Ktoś puka do drzwi.

— To pewnie pizza — mówi ciemnowłosy chłopak, Tyler.

— Czekaj, ja otworzę i zapłacę. Pierniki idą na sprzedaż, więc chociaż tak się wam odwdzięczę — proponuję i nie czekam na odpowiedź.

Biegnę do drzwi.

Kiedy otwieram, przed drzwiami stoi Damon. Jest tak samo zaskoczony, jak ja. Jakbym to nie ja tu mieszkała, a on spodziewał się, że otworzy mu ktoś inny.

Spuszcza głowę.

— Caroline dzwoniła... — wyjaśnia, a ja robię krok w tył, żeby mógł wejść.

— Jesteśmy w kuchni — mówię do niego i odwracam się, żeby odejść.

— Elena? Możemy porozmawiać? — próbuje mnie zatrzymać.

Strasznie mnie to irytuje.

— Udawałeś przez dwa tygodnie, że wszystko jest okej, więc wytrzymaj jeszcze parę godzin, dobrze? — warczę na niego, nie chcąc z nim rozmawiać o niczym.

Staje jak wmurowany. Tego też się nie spodziewał?

Odwracam się i wracam do kuchni. Tu wciąż panuje gwar i słychać głośne żarty i śmiechy. Gdy zjawia się Damon, nagle wszyscy milkną. Dziewczyny przestają się uśmiechać.

— Cześć — wita się ze wszystkimi.

— Cześć — słychać pojedyncze odpowiedzi.

Siada na brzegu stołu.

— Co jest? — pyta Caroline wesoło. — Pracujemy — nakazuje i klaszcze w dłonie.

Do kuchni znów wraca gwar i śmiechy. Nikt nie zawraca sobie głowy Damonem. Zastanawiam się, czy to oni go nie lubią, czy on nie daje się lubić? Dochodzę do wniosku, że to on. Siedzi cicho i nic nie mówi. Nie żartuje, nie śmieje się z żartów innych. Nie rozumiem tego, bo przecież ja znam go z innej strony.

Czas zlatuje nam bardzo szybko. W ciągu dwóch godzin zjadamy pizzę, a pierniki są prawie gotowe. Kiedy kończymy, na środku stołu leży potężny ich stos.

— Eeeee Damon, jakie to romantyczne — prycha Kol i wskazuje na stos pierników, ale Damon się nie śmieje.

Spoglądam na piernik i zamieram. Co on najlepszego zrobił i po co?

Na samej górze stosu leży piernikowe serduszko, a na nim moje imię napisane przez Damona.

— Chciałem wam coś powiedzieć — odzywa się Damon.

Otwieram szeroko oczy. Nie zrobi mi tego.

— Okłamałem Elenę. Udawałem, że zanim uderzyła głową o lód, byliśmy parą...

W kuchni nastaje cisza, jak makiem zasiał, a wszystkie oczy zwracają się ku niemu.

— Kurwa stary, ja wiedziałem, że jesteś pojebany, ale żeby aż tak? — prycha śmiechem Kol.

— Zamknij się Kol — ucisza go Matt.

Kol milknie, a Damon zwiesza głowę.

— Po co to wszystkim mówisz? — pytam z pretensją i teraz wszyscy spoglądają na mnie, a po chwili wracają do Damona.

Czekają na jego odpowiedź.

— Bo uważam, że tak trzeba — odpowiada mi, a oczy wszystkich znów wędrują do mnie.

Czekają, co mu powiem.

— To jakaś grupowa spowiedź? — pytam z drwiną.

— Może? — odpowiada pytaniem na pytanie.

— Dlaczego tak zrobiłeś? — pyta Bonnie.

Damon patrzy wprost na mnie. Uciekam wzrokiem. Nie zniosę tego.

— Bo się zakochałem...

— Zamknij się! — wydzieram się na niego. — Jeszcze ci mało? — pytam z odrazą.

— Chciałem się przyznać przy wszystkich. Chcę, żeby wiedzieli, co zrobiłem. Chcę, żeby wiedzieli, że wiem, że zrobiłem źle i że cię przepraszam...

— Zamilknij wreszcie — syczę przez zęby.

— Ja też cię przeprosiłem, ale nikt nie słyszał i dziś było dziwnie, gdy tu weszliśmy — wtrąca się Matt. — Ja też chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że cię przepraszam za to, co zaszło. — dodaje.

Nastaje krępująca cisza.

— Drodzy, to chyba koniec pracy na dzisiaj — mówi Caroline, starając się zachowywać normalnie.

Wszyscy zaczynają się zbierać.

Nie mam śmiałości ich zatrzymywać. Sytuacja jest żenująca. Opieram łokcie o blat stołu i zakrywam twarz. Jest mi wstyd.

— Elena? — słyszę głos Damona.

— Ty też już idź. — wypraszam go.

Wzdycha ciężko, ale robi to, o co go poprosiłam.

Wieczorem dzwoni wuj John. Jednak nie uda mu się przylecieć. Odwołano jego lot.

Znów czuję się samotna.

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Jak myślicie? Damon zrobił słusznie?

Myślicie, że to desperacja? Czy próba zawalczenia o Elenę?

Trzymajcie się i do jutra. To chyba jeszcze nie ostatnie jego słowo :D

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz