*PONIEDZIAŁEK - 21 grudnia

116 13 25
                                    

Elena

W nocy znów nie mogę spać, a światło w pokoju Damona przywołuje mój wzrok. Mam wrażenie, że nam ten widok, jakby moja pamięć przebijała się do mnie w podświadomości i znów czuje to słodko-gorzkie uczucie.

Zasypiam, gdy światło w jego pokoju gaśnie o drugiej dziesięć.

Z samego rana, gdy tylko otwieram oczy, do mojego umysłu wpada żenująca konfrontacja z wczoraj. Zakrywam oczy dłońmi i sykam bezwiednie.

— Boże, za co?

Wstaję czym prędzej z łóżka, żeby o tym nie myśleć ani przez sekundę dłużej.

Po śniadaniu zabieram się za pieczenie pierników. Te dostarczone wczoraj zapewne zejdą do wieczora, a na jutro potrzebne będą nowe.

Pracuję do popołudnia, aż zaczyna mi tak głośno burczeć w brzuchu, że nawet pierniki nie pomagają. Mam wrażenie, że mam chwilową cukrzycę i odrzuca mnie od pierników na sam widok.

Odkładam więc lukier i wszystkie inne słodkie dodatki i zjadam kawałek odgrzewanej pizzy z wczoraj. Kiedy kończę, ktoś puka do drzwi.

Wychylam się ostrożnie z kuchni, chcąc sprawdzić, kto stoi przed drzwiami. Ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, to rozmowa wiadomo z kim, ale przed drzwiami stoi... Caroline.

Wychodzę więc z kuchni i przechodząc przez hol, otwieram jej drzwi.

— Cześć — mówi niepewnie.

— Cześć — odpowiadam jej bardziej rezolutnie.

To nie może być tak, że teraz całe moje życie będzie podporządkowane zdarzeniom z Damonem w roli głównej.

— Pomyślałam, że dziś może też potrzebujesz pomocy — mówi miło, a ja się uśmiecham.

Odsuwam się i wpuszczam ją do środka. Zdejmuje kurtkę i buty, a potem z kieszeni kurtki wyciąga kopertę.

— Dla ciebie — oznajmia.

Patrzę na podłużną, waniliowego koloru kopertę, a potem zerkam na Caroline.

— Co to jest? — pytam przezornie.

— Przesyłka z poczty świątecznej — odpowiada.

— Już dostałam wasze kartki, bardzo mi się podobały — mówię, jakbym się broniła przed przyjęciem koperty.

Podświadomie czuję, że ma to coś wspólnego z Damonem. Na kopercie jest moje imię napisane jego charakterem pisma.

— Prosił, żebym ci przekazała — mówi i przewraca oczami.

Potrząsa kopertą, żebym ją od niej odebrała.

— To dlatego przyszłaś? — pytam urażona.

— Nie, wybierałam się do ciebie z propozycją i chyba podsłuchał. — tłumaczy.

— Z propozycją? — dopytuję.

— Tak. Jutro znów jedziemy do ośrodka opiekuńczego dla dzieciaków. Byliśmy tam dwa tygodnie temu. Miałaś jechać z nami, no ale... sama chyba wiesz najlepiej, co się wydarzyło. — kwituje. — Dostanę herbaty? — pyta.

— Jasne, przepraszam, chodź do kuchni — mówię do niej i pokazuję gestem dłoni, żeby poszła przodem. — A kto jeszcze jedzie? — dopytuję.

Caroline ogląda się na mnie i uśmiecha znacząco.

— Nie martw się, ON nie jedzie — mówi prześmiewczo.

Uśmiecham się do niej krzywo w odpowiedzi, ale faktycznie czuję ulgę. Rzucam list na parapet okna.

— Nie przeczytasz od razu? — pyta, zerkając na kopertę.

— Nie wiem, czy w ogóle powinnam.

— Dlaczego? — pyta, a w jej głosie słychać zaciekawienie.

Zastanawiam się chwilę, czy mogę jej na tyle zaufać, żeby jej wszystko opowiedzieć, ale chęć wyrzucenia tego z siebie jest silniejsza.

— A to gnój! — wybucha, gdy kończę jej opowiadać. — Chyba bym go spoliczkowała na śmierć!

— Uwierz mi, miałam ochotę na to samo — mówię drwiąco.

— Co zamierzasz z tym zrobić? — pyta poruszona.

— Nic. To nie tak, że nie czuję tego, co czuję, ale sama pomyśl? Jak mogłabym mu znów zaufać? — pytam retorycznie.

— Z nim od samego początku było coś nie tak — krzywi się, gdy o tym mówi. — Ty jedna miałaś do niego cierpliwość. Dziwiłam ci się, ale potem dowiedziałam się, że mieszkacie obok siebie i znacie się od dziecka. To wiele wyjaśniało, ale i tak wciąż było dziwne. — tłumaczy. — On z kolei zachowywał się podejrzanie. Rebekah od dawna podejrzewała, że on się w tobie buja, a ona ma nosa do takich spraw — wyjaśnia żywiołowo.

— Jak to?

— Łaził za tobą jak pies. Nie zrozum mnie źle, ale taki chłopak jak on, raczej nie zadaje się z kimś takim jak ty — mówi z przejęciem.

— To znaczy? — dopytuję, bo wydaje mi się, że chyba mimo jej uprzedzeń powinnam czuć się urażona.

— On to raczej taki szkolny łobuz — mówi wymownie i robi przy tym zdegustowaną minę. — A przy tobie zawsze łagodniał. Pewnie nie pamiętasz, ale tuż przed wypadkiem obiecał chodzić do szkoły i pilnować skrzynki na pocztę świąteczną iiiiiii dotrzymuje słowa do dziś — rozwija swoje myśli.

— A co w tym takiego niezwykłego? — pytam, marszcząc brwi.

— To, że to ty jesteś twórcą skrzynki!

Nagle przerywa jej donośne pukanie.

— Proszę, idź otwórz. To na pewno on — proszę ją. — Powiedz, że mnie nie ma. — proszę ją, a ona idzie dziarsko do drzwi.

Słyszę, jak ktoś tarabani się do środka.

— Zejdź mi z drogi Blondi! — warczy Damon. — Przyniosłem tylko choinkę! Wiem, że jej nie mają. — tłumaczy. — Zostawię i znikam.

Chowam się w najgłębszy kąt kuchni, ale on po chwili i tak mnie odnajduje. Staje na środku kuchni i patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami.

— Cześć, przyniosłem choinkę, żebyście z Johnem mieli na święta — tłumaczy, a ja mam nadzieję, że Caroline nie wygada, że wuja wcale nie ma w domu.

— Cześć, dziękuję — mówię cicho, a Caroline pojawia się za Damona plecami.

Damon zerka na parapet, a potem na mnie.

— Nie przeczytasz? — pyta, ale mu nie odpowiadam. — Przeczytaj. — prosi i wychodzi.

Caroline wzdycha.

— Nie rozumiem, po co kazał mi przynieść list, skoro mieszka naprzeciwko? — pyta zirytowana.

— Bo od niego bym go nie przyjęła — wyjaśniam jej.

— No tak, masz rację. Cwaniak. — syka i spogląda w stronę drzwi. — Mimo to, widać, że się stara — mówi łagodniej.

— Stop, po czyjej jesteś stronie? — pytam, zarzucając jej zdradę.

Wzrusza ramionami.

— Wiesz, jak to mówią — wzdycha ciężko. — Żadna z dotkliwych ran, nie pochodzi z rąk ludzi, których nienawidzisz. Takie zadają tylko ci, na których nam zależy. — wyjaśnia.

— Zdrajczyni — naśmiewam się z niej.

— Przyniósł choinkę — mówi przymilnie. — Ubierzemy? — uśmiecha się miło.

— Dałaś się przekupić choinką? — pytam z niedowierzanie, ale z rozbawieniem.

— Nie moja wina, że lubię ubierać choinkę — śmieje się.

Godzinę później, choinka jest pięknie przyozdobiona, a ja zostaję sama. List przywołuje mój wzrok, ale nie pozwałam mu się zwieść. Wychodzę z domu, żeby zanieść pierniki do cukierni. Zarabiam kolejne sto dolców i w sumie to wcale mnie to nie cieszy. Nie na darmo mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają.

Wracam do domu najszybszą drogą. Nie ubrałam rękawiczek i palce mi odmarzają. Zaparzam sobie herbaty i siadam przy choince. Wtedy już nie mam siły opierać się listowi. Biorę go do zmarzniętych rąk i otwieram. Moim oczom ukazuje się ciąg ładnych, kształtnych liter.

" Chcesz wiedzieć, jacy byliśmy naprawdę? Opowiem ci.

Przez ostatnie lata byliśmy parą... najlepszych przyjaciół. Z tą różnicą, że ja byłem skrycie w tobie zakochany, a ty... nie wiem. Czasem wydawało mi się, że też mnie kochałaś, ale ja nie byłem kimś, kto pasował do ciebie i chyba się wahałaś. Wiedziałem o tym, bolało mnie to, ale nic nie mogłem poradzić.

Dlaczego?

Pamiętasz bezsilność? Tę, która obezwładnia? Wiąże ci ręce i krępuje ciasno całe ciało? Niby wciąż swobodnie się poruszasz, a mimo tego nie możesz nic zrobić?

Krótko przed wypadkiem na lodowisku, powiedziałaś mi, że gdy jest się bezsilnym, to nie można nic, a gdy się kogoś kocha, to można wszystko. To dziwne, bo ja nigdy nie czułem się bardziej bezsilny, niż przy tobie, pomimo że kochałem cię całym sercem.

Bałem się panicznie, wyznać ci, co czuję. Starałem się to pokazać, ale chyba źle się do tego zabierałem.

Kupowałem żelki, które tak lubisz, licząc, ze się zorientujesz. Specjalnie zostawiałem zawsze na wierzchu zieloną bluzę, w którą się u mnie przebierałaś, bo wiedziałem, że ją lubisz. Sądziłaś, że gapię się na twoją bieliznę, a ja gapiłem się na ciebie... w mojej bluzie, którą ubierałem potem do snu. Zasypiałem, tuląc do siebie twój zapach i wyobrażając sobie, że jesteś tu ze mną. To musiało mi wystarczyć. Naprawdę byłaś moją dziewczyną z marzeń, Elena. I nie tylko tą, z którą wszystko układa się idealnie. Nie. Byłaś tą dziewczyną z moich marzeń, z którą kłóciłem się jak zwierze i która obrażała się na mnie za wszystko. Nie lubiłaś moich żartów. Bardzo, bo wiele razy żartowałem, że cię pocałuję. Lubiłem, jak się zawstydzałaś. Ale nie miałaś pojęcia, że ja chciałem to zrobić naprawdę. Nigdy się na to jednak nie zdobyłem, bo zastygałaś wtedy z taką miną na twarzy, że w momencie odbierałaś mi całą odwagę. Mimo tego za jakiś czas znów zbierałem w sobie odwagę i żartowałem. Chciałem cię pocałować, ale chyba liczyłem, że to ty pierwsza mnie pocałujesz i ukrócisz wreszcie moje męki. Nie doczekałem się nigdy. Zawsze zmuszony byłem obrócić wszystko w żart, bo brakowało mi odwagi. Ty mi ją odbierałaś. Byłem przy tobie po prostu bezsilny. A potem nocą znów pisałem do ciebie list, wyznając w nim wszystko, co czułem. Jak każdej nocy, gdy za dnia nie udało mi się zrealizować tego, co zamierzyłem.

Nie masz pojęcia, co poczułem, gdy pocałowałem cię po raz pierwszy. Serce rozrywało mi klatkę piersiową, ale to nie było wszystko. Po raz pierwszy poczułem to, o czym mówiłaś. Mogłem wszystko. Byłem wreszcie wolny."

Zerkam za okno. W jego pokoju znów świeci się światło. Już wiem, skąd znam ten widok. Wychodzi na to, że widziałam go już wiele razy.

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

I jak? Czy ktoś z Was już wybaczyłby Damonowi?

:D

Do jutra.

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz