*PONIEDZIAŁEK - 14 grudnia

105 11 17
                                    

Elena

Rano zasypiamy. Damon je śniadanie na stojąco i ubiera się w biegu.

— Nie rozumiem, dlaczego nie jeździsz samochodem do szkoły? — rzucam od niechcenia.

Damon zatrzymuje się w bezruchu i patrzy na mnie osłupiały.

— Mam... a raczej miałem swoje powody. — wyjaśnia nieco tajemniczo.

— Jakie? — dopytuję, a on uśmiecha się przekornie.

— Ty nie chciałaś jeździć samochodem, a ja nie chciałem jeździć sam.

Uśmiecham się speszona.

— Akurat ci uwierzę — prycham.

— Dobra, to kłamstwo. Ojciec mi zabrania — przyznaje się. — Muszę lecieć. — żegna się ze mną i całuje mnie w policzek. — Czekaj dziś na mnie.

— Czuję się, jak twoja żona — prycham śmiechem.

— To dobrze, bo nią będziesz — odpowiada i puszcza mi oczko.

Otwieram szeroko oczy, zaskoczona, a on znika w drzwiach i słyszę tylko jego głośny śmiech z holu.

Zastanawiam się przez chwilę, czy już rozmawialiśmy wcześniej na podobne tematy. Czy planowaliśmy wspólną przyszłość? Jesteśmy w wieku, który by na to wskazywał. Podoba mi się to. Ta dojrzałość, której nie mam zakodowanej w głowie. Łatwo do tego przywyknąć.

— Dzień dobry Eleno — przerywa mi moje rozmyślania pan Salvatore.

Śpieszy się gdzieś. Dopina nerwowo mankiety koszuli. 

— Pan też zaspał? — pytam z żartem.

Zerka na mnie speszony.

— Wstyd się przyznać, ale tak, a mam dziś ważne spotkanie — wyjaśnia. — Właśnie! — zatrzymuje się i mierzy we mnie palcem. — Eleno, dziś przyjeżdża serwis do waszego pieca. Czy mogłabyś podejść tam i wpuścić serwisantów? — pyta tonem, jakbym miała mu odmówić.

— Oczywiście Panie Salvatore, przecież to mój dom, nikomu łaski nie robię — parskam śmiechem.

Pan Salvatore znów spogląda na mnie speszony.

— Niby tak, ale obiecałem Johnowi, że tego dopilnuję, a teraz zrzucam to na ciebie. — tłumaczy.

Rozumiem, o co mu chodzi, ale wciąż nie postrzegam tego jako problem.

— Proszę się nie martwić, dopilnuję wszystkiego, jak trzeba — zapewniam pana Salvatore.

— Serwisanci przyjadą koło południa. Gdyby się mocno spóźniali, daj mi znać. Zadzwonię tam i ich ochrzanię — mówi ostro i wywija ręką w powietrzu.

Znów parskam śmiechem, a pan Salvatore wychodzi.

Do południa błąkam się po domu, zastanawiam się co ze sobą zrobić. Serwisanci spóźniają się najpierw pół godziny. Potem całą godzinę, ale nie chcę niepokoić pana Salvatore. Mówił, że spotkanie jest ważne, więc daruję sobie telefon do niego. Postanawiam, że jeśli do godziny trzeciej nie przyjadą, to wtedy zadzwonię, albo może Damon zdąży już wrócić, to on zadzwoni. Gdy wybija godzina czternasta, podjeżdżają.

Wychodzę, żeby im otworzyć, a mroźne powietrze od razu wdziera mi się pod ubranie. Przypomina mi się Damon. Nie ubrałam ani czapki, ani rękawiczek. Pewnie znów by mnie za to zbeształ, ale przemykam szybko z domu do domu, przebiegając przez jezdnię i witam się z serwisantami.

— Dzień dobry, panowie też dziś zaspali do pracy? — pytam żartem, ale w odpowiedzi słyszę tylko pomruki niezadowolenia.

Prowadzę więc ich do wejścia do piwnicy. Dalej idą sami. Mówią, że sobie poradzą. Kiedy znikają za drzwiami, zaczynam się rozglądać. Zimno tu jak na biegunie. Wchodzę na piętro, do mojego pokoju. Tydzień temu nie miałam okazji przyjrzeć się mu dokładniej, a teraz widzę, że wygląda inaczej, niż ja to pamiętam. Nie ma szafy, o której wspomniał Damon, że spłonęła, a w jej miejscu stoi biała komoda. Niezbyt mi się podoba. Nie wiem, jakim cudem mogłam wybrać coś takiego i marzyć o tym. Nie przyglądam się jej więc zbyt długo. Moje oczy wędrują do laptop leżącego na stoliku nocnym. Podchodzę do niego i chcę go włączyć, ale jest rozładowany i pokazuje mi się jedynie pulpit, na którym ustawione jest moje i Damona wspólne zdjęcie. Koduję, że muszę poprosić Damona, żeby pokazał mi nasze wspólne zdjęcia. Rozglądam się dalej. Łóżko jest w nieładzie, w jakim zostawiliśmy je tydzień temu i zastanawiam się, jak to się stało, że nawet tu nie zajrzałam przez ten czas.

Podchodzę do okna. Mieści się dokładnie naprzeciwko okna Damona. Zawsze tak było. To jedno się nie zmieniło. Mój wzrok przykuwa jednak nie okno Damona, a chłopak stojący na moim podjeździe. Ma jasne włosy, a ubrany jest w kurtkę drużyny szkolnej. Trzyma w ręce jakąś torbę.

Czyżby ktoś znajomy? — zadaję sobie pytanie w głowie.

Nie zastanawiam się jednak nad tym długo, tylko zbiegam na dół i wychodzę przed dom. Chłopak staje jak wmurowany i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Pod jednym z nich ma potężnego siniaka. Wygląda okropnie.

— Elena? — mówi moje imię, jakbym była duchem.

— Tak, to ja, ale nie wiem, kim jesteś ty — wyjaśniam mu szybko.

— Słyszałem, że nic nie pamiętasz — przytakuje. — Jestem Matt. Chodzimy razem do klasy — przedstawia się.

W mojej głowie pojawia się jego twarz ze snu. Paraliżuje mnie strach.

— Pamiętam cię — mówię cicho.

— Naprawdę? — dopytuje zaskoczony, ale uśmiecha się na wspomnienie o sobie.

— To znaczy nie z przeszłości, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Może to, co teraz powiem, zabrzmi jeszcze idiotyczniej, ale śniłeś mi się kilka dni temu — mówię wprost i od razu żałuję.

Przecież ja go w ogóle nie znam, a gadam mu takie rzeczy.

— To miło — mówi i uśmiecha się speszony.

— Sen nie był miły. — mówię surowo.

Natychmiast poważnieje. Wyciąga przed siebie torbę, którą przyniósł ze sobą.

— Przyniosłem twoje buty — mówi odważnie.

— Moje buty? — pytam zaskoczona i odbieram od niego torbę.

Zaglądam do środka. W torbie są trampki. Zerkam na swoje stopy. Mam ubrane trapery. Już jak Damon przyniósł je w sobotę, to coś mi nie pasowało. Wiedziałam, że w życiu nie nosiłabym tego typu butów.

— Dzięki — mówię do chłopaka. — Skąd je masz?

— Zostawiłaś wtedy na lodowisku — odpowiada i pokazuje palcem na swoje oko, a potem na moją głowę.

— Byłeś tam wtedy? — wytrzeszczam na niego oczy.

— Byliśmy razem — przytakuje, ale jest wyraźnie zakłopotany.

— RAZEM? — pytam zszokowana.

— Umówiłaś się ze mną — mówi wprost — Ale Damon się dowiedział i... — prycha śmiechem, ale wcale nie jest mu do śmiechu.

— I? — dopytuję, ale szybko orientuję się, o co może mu chodzić.

Pokazuję palcem na jego oko, a on przytakuje skinieniem głowy, że to Damon jest sprawcą tego, co ma pod okiem.

— Ja naprawdę nie miałem nic złego na myśli wtedy, Elena. Chciałem po prostu pójść tam z tobą. Przepraszam, że tak wyszło. Nie wiedziałem, że Damon tak zareaguje. Swoją drogą, czy wy się umawiacie? — pytam z krzywą miną.

Mrugam kilka razy oczami.

Jest mi strasznie głupio przed chłopakiem. Cokolwiek mu teraz odpowiem, będzie świadczyło przeciwko mnie. Umówiłam się z nim, będąc w związku z kimś innym.

— Jest mi naprawdę głupio — ciągnie dalej chłopak. — Nie chciałem, żeby tak wyszło. To w szkole, te plotki, to były tylko głupie przechwałki i odwróciły się przeciwko mnie. — mówi ze smutkiem. — A jak ty się czujesz? — pyta.

Wciąż patrzę na niego jak zahipnotyzowana. Wszystko, o czym mówi, jest dla mnie kompletnie niejasne i niezrozumiałe. Jestem kompletnie wstrząśnięta.

— Dziękuję dobrze, ale muszę już iść — wymiguje się od rozmowy.

Odwracam się i wchodzę z powrotem do domu.

— Może wpadniesz do szkoły? — próbuje mnie zatrzymać.

— Nie wiem, chyba raczej nie — uśmiecham się sztucznie.

Zamykam drzwi. To jest okropne!

Damon jest wspaniałym chłopakiem, a ja najwyraźniej go zdradziłam... to przerażające. Kim ja byłam?

~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~~

Sytuacja najwyraźniej robi się coraz bardziej skomplikowana :/

Dziś krótko, ale tak musiało być :/

Co Wy na to? Czyżby nawet Matt był szczerszy od Damona? 

Czekamy do jutra?

Dajcie znać.

Sev.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz