*PIĄTEK - 11 grudnia

136 11 48
                                    

Elena

Gdy się wybudzam, pościel szeleści miło i od razu czuję obok siebie czyjąś obecność. Otwieram oczy, a Damon siedzi obok mnie na łóżku po turecku i patrzy na mnie.

— Jesteś psychopatą? — pytam prześmiewczo, zaspanym głosem.

Prycha cichym śmiechem.

— Nie. Przyszedłem na ciebie popatrzeć, zanim wyjdę — mówi szeptem.

— A to już? — pytam, przeciągając się.

Zerkam na zegarek. Jest ósma trzydzieści.

— Za sekundkę — odpowiada, a w jego głosie słychać żal z tego powodu.

Ja chyba też wolałabym, żeby dziś nie wychodził. Chciałabym spędzić z nim dzień i dowiedzieć się więcej na NASZ temat.

— Nie zdążyłam zrobić śniadania — mówię z żalem.

— To nic, dziś ja zrobiłem je dla ciebie — mówi cicho i uśmiecha się znów.

Otwieram szeroko oczy.

— Naprawdę? — pytam miło zaskoczona. — To słodkie. — uśmiecham się do niego.

— Ty jesteś słodka — mówi przekornie, a ja się peszę. Nie przywykłam do tego typu komplementów z jego strony. — Czeka na dole. A teraz muszę już iść — mówi zdecydowanie, ale jego oczy uśmiechają się niepewnie. — Przyszedłem właściwie po coś innego. — dodaje uśmiechem.

Chyba wiem, o co może chodzić. Też się uśmiecham, a on pochyla się i całuje mnie krótko w usta.

— Zawsze tak było między nami? — pytam.

Damon zastyga nade mną na chwilę.

— Dlaczego o to pytasz? — odpowiada pytaniem na pytanie. — Coś ci się przypomniało? — dopytuje, ale mogłabym przysiąc, że w jego głosie nie słychać nadziei a lęk, ale zrzucam to na wczesną porę. Mój mózg ostatnio nie działa zbyt dobrze.

— Tak po prostu — odpowiadam leniwie i poprawiam się na poduszce. — Chciałabym wiedzieć.

— A ja chciałbym znać wszystkie twoje myśli — mówi i całuje mnie pieszczotliwie w czubek nosa. — Martwi cię to, że nie pamiętasz? — pyta.

Teraz ja zastygam na chwilę. Czy to mnie martwi? — zadaję sobie pytanie w głowie. — Dlaczego użył słowa martwi? — analizuję w głowie i dochodzę do wniosku, że naprawdę jest zbyt wcześnie i nad interpretuję każde słowo.

— Nie wiem, a powinno? — teraz ja odpowiadam pytaniem na pytanie.

— Nie. — odpowiada natychmiast. — Czy to ważne jak było? — zadaje pytanie jakby w eter. — Ważne, jak będzie od teraz. — mówi z pewnością w głosie.

To znów budzi we mnie niepokój. Sama nie wiem dlaczego.

— A jak będzie? — pytam przekornie.

Damon nachyla się do mojego ucha.

— Będzie najlepiej. — mówi cicho i całuje mnie za uchem, a ja czuję ciarki na całym ciele.

Wstaje z łóżka i wychodzi, żegnając mnie uśmiechem, gdy przystaje ostatni raz w progu. Krótko po jego wyjściu, słyszę, jak szkolny autobus przystaje pod domem. Szybko wstaję i podchodzę do okna. Zastanawiam się, czy wciąż naszym kierowcą jest pan O'Brien i czy wciąż jest taki surowy dla uczniów. Z daleka jednak nie widać zbyt wiele, a jedynie to, że Damon podbiega do autobusu i wsiada, a potem autobus znika mi z oczu. Ubieram się więc w niezniszczalne legginsy i wczorajszą bluzę i schodzę na dół.

Czeka tam na mnie śniadanie, a obok talerza z kanapkami, na serwetce leży piernikowe serduszko z napisem: Damon.

Uśmiecham się sama do siebie. To niesamowicie miłe. Zastanawiam się, czy Damon zawsze był taki jak dziś rano. Przypomina mi się jego pytanie sprzed kilkunastu minut.

Czy martwi mnie to, czego nie pamiętam? Powinno?

Siadam przy stole i uśmiecham się do piernikowego serduszka. Chyba nie tyle martwi mnie to, czego nie pamiętam, ile zasmuca. Żałuję, że nic nie pamiętam. Może dlatego Damon o to pytał? Może nie chce, żebym się zadręczała?

— Elena! Jak miło — przerywa mi rozmyślania pan Salvatore. — Zjemy razem? — pyta, a ja uśmiecham się w odpowiedzi.

— Oczywiście. — potwierdzam zachęcająco, a pan Salvatore wyciąga dla siebie talerz z szafki i siada naprzeciwko mnie.

Patrzy to na mój talerz to na swój.

— A dla ojca to już nie ma ciasteczka? — żartuje z Damona, a ja parskam śmiechem.

Podaje mi pieczywo.

— Dziękuję — mówię uprzejmie.

— W poniedziałek ma przyjechać serwis do waszego pieca — informuje mnie. — Nie spieszyli się. — mówi z urazą. — Nie, żebym narzekał na twoje towarzystwo, broń Boże, ale uważam, że z takimi rzeczami powinni się bardziej spieszyć. Bo pomyśl, gdybyś musiała tam mieszkać przez cały tydzień, gdy piec jest nieczynny, to co? W takim zimnie? — pyta z pretensją.

— Pewnie rozpaliłabym ognisko na środku salonu — żartuję.

Pan Salvatore wybucha śmiechem.

— Ja pewnie zrobiłbym to samo, choć w salonie jest kominek — mówi i zerka na mnie z zastanowieniem w oczach. — Jak chcesz, powiem Damonowi, żeby napalił, jak wróci ze szkoły.

— Byłoby miło — przytakuję i smaruję bułkę masłem. — Sama też potrafię.

— Nie, nie, Damon się tym zajmie. Powiem mu i na pewno rozpali. — zapewnia mnie i nalewa nam do kubków świeżo zaparzonej herbaty. — Swoją drogą uważam, że powinnaś z nami zostać już na zawsze — mówi z przekonaniem, ale prycha krótkim śmiechem.

— Dlaczego pan tak uważa? — dopytuję, skubiąc bułkę palcami.

— Damon chodzi przy tobie jak w zegarku. Kiedyś nie mogłem się go doprosić, żeby uprzątnął swój pokój, a co dopiero, żeby zrobił śniadanie. A teraz? — rozkłada ręce. — Proszę! Wszystko jak w zegarku.

Trochę mnie zastanawia, o czym mówi i sprawia, że czuję się niepewnie.

— Naprawdę? Czy to znaczy, że wcześniej taki nie był? — pytam, bo to zastanawiające i chyba właśnie uruchamia się moje "zmartwienie", o którym mówił jeszcze kilkanaście minut temu, Damon.

— Nie był? To mało powiedziane. — prycha pan Salvatore. — Włóczył się nie wiadomo gdzie albo leniuchował, wiecznie naburmuszony, a teraz? Proszę, uśmiech od ucha do ucha. Biegnie do szkoły codziennie bez wymówek. To musi być spowodowane twoją obecnością tutaj i poniekąd przez twój wypadek — tłumaczy. — Nie, żebym się cieszył, że ucierpiałaś, ale jak widać, Damon oprzytomniał.

Spoglądam na serce z piernika.

— Myśli pan, że ma wyrzuty sumienia? — dopytuję.

— Mam nadzieję. Naprawdę nie wiem, Eleno, co bym zrobił, gdyby coś poważniejszego ci się stało. Chyba bym go zamordował gołymi rękami — mówi, podnosząc głos. Emocje biorą nad nim górę. — Nie miej mi za złe, że cieszę się z jego poprawy.

— Na szczęście nic się nie stało — próbuję go uspokoić, ale ta rozmowa budzi we mnie dziwne podejrzenia.

Zastanawiam się nad tym, co powiedział i jakim chłopakiem w takim razie był dla mnie Damon, zanim uległam wypadkowi i... dlaczego do niego doszło? Ogarnia mnie jakieś złe przeczucie.

— Zna pan okoliczności, w jakich doszło do wypadku? — pytam zaciekawiona.

— Nie, niestety nie znam — wzdycha pan Salvatore. — Wiem, że byliście na lodowisku i że to Damon popchnął cię i upadłaś. Powiedział, że się pokłóciliście, ale nie wiem o co. — zerka na mnie i zastyga. Otwiera szeroko oczy. — Przypomniałaś sobie coś? — pyta dociekliwie. — Czy on to zrobił celowo? — dopytuje z niedowierzaniem.

— Nie! — zaprzeczam natychmiast. — Nie... — powtarzam. — Absolutnie, nawet bym go o to nie podejrzewała. Niech pan tak nie myśli — uspokajam go.

— Boże, chyba bym go rozerwał na strzępy — odgraża się.

— Nic podobnego — zaprzeczam i w sumie to jest mi głupio, że rozmowa potoczyła się w tę stronę, ale to daje mi do myślenia.

Bo skoro się pokłóciliśmy, to jak doszło do tego, że to Damon mnie popchnął? Poza tym pokłóciliśmy się? O co? Mówił, że wszystko było między nami w porządku. To dlatego zapytał o moją decyzję czy wciąż jesteśmy razem, gdy się o nas dowiedziałam? Zastanawiam się, o co mogliśmy się pokłócić? Ale już nie dopytuję pana Salvatore, bo jasne jest dla mnie, że nie ma o niczym pojęcia. Wie tylko Damon, a ja muszę go po prostu zapytać.

Całe popołudnie układam w głowie scenariusz rozmowy, ale gdy Damon wraca, tracę rezon. Nie chcę pytać, stawiając go jednocześnie w cieniu oskarżenia.

— Cześć — wiata się ze mną i całuje mnie w usta, obejmując moje policzki dłońmi.

I think I'm in love with YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz