Rozdział 7

2.1K 102 1
                                    

- No więc czemu nie gadamy? - spytałam kiedy weszliśmy do jego pokoju.

- Czekamy na Rebekah.

Podszedł do sztalugi, złapał za jeden z pędzelków i wrócił do malowania. Podeszłam szybko do niego i spojrzałam mu przez ramię. Na razie obraz nie przedstawiał nic szczególnego, dopiero zaczynał.

Skubany miał talent.

- Rozpraszasz mnie. - uśmiechnął się delikatnie.

- Mmm rozpraszam cię? A to dopiero. - zakpiłam z niego.

Obrócił się w moją stronę. Jest wyższy i to sporo, więc głowę musiałam nieźle zadrzeć do góry. Ten psychopata ma jedną wielką wadę. Weź się skup przy nim. Dajcie mi jakieś diabelskie ostrze, a potnę tą buźkę ta milion kawałeczków.

- Nie igraj ze mną. - mówił tonem stanowczym.

Jeśli chciał mnie przestraszyć to źle trafił. Jego akurat się nie boję, ani trochę.

- Bo co oślepisz mnie blaskiem swojego uśmiechu? Ile na to poleciało? - parsknęłam śmiechem na własne słowa.

- Drażnisz mnie. Gdybym czegoś od ciebie nie chciał, to bym cię wywalił przez to okno.

Odwróciłam się i obejrzałam okno. Ładny widok, ale tego nie przyznam.

- Szkoda okna, ładne jest.

- Przynajmniej wylecisz przez ładne okno. Widzisz jaki jestem dla ciebie dobry. Doceń to!

- Czym sobie zasłużyłam, na to by znosić twoją obecność?

Wzruszył ramionami. Nie umie mówić? Czy ma jakiś zespół debila i macha tymi ramionami.

- No więc, o czym myślisz.

Klaus zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Aż poczułam się jak idiotka, moc rażenia tych oczu mnie przeraża.

- No mówiłeś, że to pomaga myśleć. Spokojnie nie pytam cię o to byś wyjawiał swoje sekrety. Uspokój się.

- Chciałbym abyś mi pomogła. Była mi lojalna.

- No proszę. - pokręciłam głową, po chwili się opanowałam i dodałam już poważnym tonem. -Nie. Mogę ci pomóc, ale nie przyrzeknę ci lojalności.

- No tak, pani niezależna. - ukłoniłam się lekko.

- Co ty knujesz?

Bez słowa ponownie zajął się malowaniem. Już miałam mu powiedzieć, aby ograniczył ciemne ocienię, ale może lepiej nie? Jeszcze mnie ugryzie, nie chcę przez trzy dni męczyć się z gorączką i innymi.

- Nie urodziłam się wczoraj Klaus. Widziałam trochę, przeżyłam trochę. Znam takich jak ty, oni zawsze coś knują. Tylko tym razem może mi to zaszkodzić.

- Zaufanie. Co o tym myślisz?

Teraz będziemy się bawić w kotka i myszkę? Jak na tysiąc lat potrafi być dziecinny.

- Ja ogólnie dużo myślę. Ale dobrze jest mieć kogoś komu powiesz o tym. Trzeba mieć zaufanie do takich osób, więc uważam, że zaufanie to podstawa każdej relacji.

Powoli przejechałam palcem po jego prawym barku, po jego karku i zakończyłam tą podróż na jego lewym barku. Rozpraszam cię, tak? To pobawimy się jeszcze trochę.

- Ściska mnie na myśl o Katherine. - warknął.

- Mnie też... kiedy myślę co chciałeś jej zrobić.

- Wracając. Można ci ufać?

- Boisz się, że pobiegnę do Marcela i powiem mu o tym o czym gadamy teraz? To wy nie spiskujecie razem? - zamyśliłam się na chwile - No tak to wszystko zmienia.

Drzwi wejściowe otworzyły się i ktoś wszedł do domu. Rebekah.

- Twoja siostra wróciła.

- Słyszę. Ja też mam dobry słuch. Chodź.

- To dobrze, bo zaczynałam się bać, że coś złapałeś. - posłał mi pytające spojrzenie - Jeszcze by było zaraźliwe i mnie byś zaraził. Co ty myślałeś, że ja o ciebie się martwię? - prychnął

Jego siostra nie była ucieszona na mój widok. Gdyby mogła zabiła by wzrokiem, ale nie tylko mnie to spotkało. Wyczuwam napięcie, atmosfera gęstnieję. Dajcie tasak!

Jego siostra była piękna. Nie zazdroszczę jej urody, moja mi wystarcza. Tylko, kurwa każdy Mikaelson jet porażająco piękny? Jak to powiedział Edward 'wyglądem przyciągamy oofiarę'. Czy jakoś tak. U nich to się sprawdza.

- Widziałam Elijah. Ma go jakaś wiedźma o imieniu Davina.

- Gdzie? - spytał szybko Klaus.

Rebekah zamyśliła się na chwilę. Jasne. Czarownica nie puściła by jej od tak.

- Ta mała suka wymazała mi pamięć. - warknęła pod nosem.

- Dziwicie się? Szukają jej wszystkie wiedźmy z miasta. - wychyliłam się za Klausa.

Oboje spojrzeli na mnie. Nic nie wiedzą. I on chce działać w tym mieście?

- Była jedną z czterech dziewczyn które miały wziąć udział w żniwach. Mówiono im, że tylko oddadzą trochę krwi z dłoni. Ciotka jednej z nich znała jednak prawdę i się nie chciała na to zgodzić, więc powiedziała o tym Marcelowi. On wkroczył do akcji, niestety spóźnił się trzy z czterech dziewczyn miały już poderżnięte gardła. Uratował ją.

- No tak, ale dlaczego one teraz chcą jej?

- Kiedy zabiły pierwszą to jej moce przeszły do kolejnej. Została jedna dziewczyna z mocą trzech. Ta cała ceremonia miała złączyć je z przodkami czy coś takiego, a bez czwartej ofiary się nie obudzą pozostałe.

- Czarownice są chore. - mruknęła.

- To teraz mogę się dowiedzieć do czego jestem wam potrzebna?

Zaczyna się robić ciekawie. Usiadłam wygodnie w fotelu i czekałam na wyjaśnienia.

- Chcę odzyskać Nowy Orlean. Jest mój, Marcel sobie go przywłaszczył i poczuł się jak król i mu się spodobało. Potrzebuję sojuszników, tak jak już wcześniej zauważyłaś.

- No tak, wyjaśnij mi proszę moją rolę w tym wszystkim. I co z tego będę mieć. I tu masz małe pole do popisu, nie ma rzeczy której bym nie miała lub której nie byłabym w stanie zdobyć.

- Racja. A skąd wiesz, że nie zapragniesz czegoś w między czasie.

- Jeśli tak będzie to sama dam sobie rade. - powiedziałam z wyższością. 

I hate you SWEATHEARTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz