Rozdział 10

1.8K 78 1
                                    

... mam wobec niej pewne plany. Ona potrzebuję kogoś takiego jak ja.

Pojechałam do domu Mikaelsonów, muszę z nią pogadać. Oparłam się o auto i wsłuchałam się w ciszę, naprawdę było cicho, żadnych kłótni. Podziwiam. Chodź to trochę dziwne, to naprawdę podziwiam. Współczuję Rebece, przez tyle lat była sama z tym idiotą. Na szczęście jeszcze nie zwariowała, brawa dla niej.

Powoli ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.

- Rebekah! Mam nadzieje, że mnie słyszysz. - zawołałam - Musimy pogadać.

Do moich uszu dotarł dźwięk śmiechu Klausa. Uśmiechnęłam się szeroko na ten dźwięk... zabiję Kat.

- Wejdź, a zresztą właśnie to robisz. - westchnęła. - W takim razie wyprzedzę cię, chodź do mnie.

- Czyli zostaniemy przyjaciółkami? Klaus skomentuj to a wyrwę ci język i wyślę na samo dno morza czarnego.

- Kto wie? - odparła - No to czego ode mnie chcesz? - spytała kiedy już znalazłam się u nie w pokoju. Była w samym szlafroku w pełnym makijażu i z ułożonymi włosami.

Podeszła do szafy i zaczęła przeglądać ubrania. Usiadłam przy toaletce i zaczęłam układać włosy.

- A więc przyjęłam propozycję twojego brata. Co wiesz? - przeszłam od razu do rzeczy.

- Szybko działasz, masz plus. - przyznała, wciąż stojąc do mnie tyłem. - No więc wiem, że Marcel często wychodzi, idzie na nogach. Czyli musi być gdzieś blisko, no i okiennice.

Nawet nie pytam skąd ma takie informację. Nie chcę wiedzieć w jaki sposób je uzyskała.

Blondynka złapała w ręce żółtą ohydną koszulkę. Nie to, że mam coś do tego koloru, ale strasznie zlewał się z jej włosami i karnacją. Mam nadzieję, że nigdy jej nie założyła.

- Załóż tą bluzkę w moim towarzystwie, a cię podpalę.

Odwróciła się i zmierzyła mnie podejrzliwie wzrokiem. Pokręciłam głową, żeby wybić jej ten pomysł z głowy. Rzuciła ją w kąt i sięgnęła po coś do szafki. Weszła do łazienki.

Odbiegłyśmy od tematu, muszę myśleć o Elijah i Davinie. Davina ofiara żniw. Myśl Cassandra, myśl. Żniwa - tragedia. Davina uciekła od tego, ukrywa się przed sabatem. Gdzie jest na tyle bezpiecznie by mogła się ukryć. Gdzieś gdzie nigdzie nie chodzi, nawet by o tym nie pomyślał.

- Czy była tu może jeszcze jakaś tragedia, pokroju żniw? - spytałam Rebekah kiedy wyszła z łazienki.

- A co to... - posłałam jej błagalne spojrzenie. - Tajemnicze morderstwo w kościele. Młody kleryk zabił innych a na samym końcu siebie. I co to ma do rzeczy? - zmarszczyła brwi, rozmyślając na sensem naszych słów.

- Wciąż są prowadzone msze? - dopytywałam.

- Nie ten kleryk był bratankiem księdza. Wyjechał żeby ochłonąć - chyba do niej dotarło to co chce jej przekazać. - Kościół pusty, nikt tam nie chodzi, obie tragedie zdarzyły się w podobnym czasie.

- Czarownice chcą aby odbyły się żniwa. Ksiądz sprzeciwił się, czarownice jak to one odwracają jego uwagę i to skutecznie...

- ...po tragedii prosi aby zajął się tym Marcel, i on się tym zajmuję umieszcza ją tam i Elijah.- dokończyła. Na poddaszu kościoła mogą znajdować się okiennice. To dość stary budynek, do którego pasowały by takie okiennice.

- Klaus!!! - zawołałam, uśmiechając się do wampirzycy.

- Tak, kochana? - Klaus pojawił się w drzwiach z chytrym uśmiechem.

- Masz może jakieś plany z Marcelem? - wstałam i podeszłam do niego. - Musimy złożyć wizytę jego małej wiedźmie, bez jego wiedzy. - założyłam ręce na biodrach czekając na zadowalającą mnie odpowiedź.

- Za godzinę idziemy do baru. Chcę popatrzeć na pewną blondynkę. Zaczęła brać werbenę i nie mogę użyć na niej perswazji. - oczywiście Camille. Trzeba będzie wpoić jej parę rzeczy. W końcu zgodziłam się na ten cały cyrk.

- Tak wejdę i tam, a teraz w drogę. - przeczesałam dłonią włosy i odwróciłam się ku blondynce. - To dobrze, że werbena nie jest dla mnie problemem.

Wyminęłam Klausa i zeszłam na dół. Wyszłam przed dom i wsiadłam do swojego auta. Poczekałam na Rebekah i z piskiem opon, ruszyłam z podjazdu Mikaelsonów. 

I hate you SWEATHEARTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz