Zeszłam do kuchni, gdzie zastałam Davinę z panią Weiss. Poprawiłam włosy do tyłu i podeszłam do kuchenki. Spojrzałam na jedzenie które robi pani Weiss, ale nie miałam na nie ochoty. Krew, mój mózg powtarzał to jak mantrę.
- I jak się spało? - zapytałam z nutą zaciekawienia w głosie.
- Nawet dobrze, dziękuję. - odpowiedziała, nawet nie podnosząc wzroku znad miski płatków.
Uśmiechnęłam się do niej. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam dwa woreczki z krwią. Usiadłam na przeciwko dziewczyny, przy barku.
Ciekawe kiedy przyjdzie Marcel. Jak zareaguje? Mam to gdzieś, ale tu chodzi o Davinę. A to tylko facet, więc nie zdziwię się jeśli zrobi coś co będzie tylko utrudniać życie. Został wychowany przez Mikaelsonów, a zwłaszcza przez jednego z nich - wywróciłam oczami, na samą myśl. Musiało to wyglądać komicznie. No mniejsza - więc nie zdziwię się jak będzie robił problemy. Problemy. Jeszcze są czarownice, misja Klausa.
W co ja się wplątałam?
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Z torebką w ręce podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Nie musiałam sprawdzać kto to.
- Pani Weiss! Proszę zaprosić tego człowieka! - zawołałam.
Oczywiście dom był na mnie. Nie na panią Weiss. Wiem o tym tylko ja, dlatego wszyscy myślą, że jest na panią Weiss. Nawet nie próbują wejść. Wiem, że ktoś w końcu to odkryję, ale tym się też nie martwię.
Staruszka podeszła, spojrzała na gościa i uśmiechnęła się promiennie.
- Niech pan wejdzie, zapraszam.
- Cassandro... -zaczął - co chcesz zrobić? - od razu do rzeczy, kto by pomyślał.
Nie odpowiedziałam, pokazałam mu gestem dłoni żeby usiadł. Kiedy zajął miejsce, usiadłam na przeciwko. Davina właśnie skończyła i szła do nas.
- Marcel! - podbiegła do niego i uścisnęła go mocno w pasie.
- Cieszę się, że cię widzę, całą i zdrową. - słodka scena, ale nic nie powiedziałam. Siedziałam tak gapiąc się na nich, z kamienną twarzą.
- A więc tak, mam czarownicę, która zamieni Davinę z ochotniczką z sabatu. Dziś jadę tam dogadać się z nimi.
- Dlatego chcesz zwalić to na inną? - warknął. Wywróciłam oczami i głośno westchnęłam.
- Ona tego nie chcę, - wskazałam na dziewczynę. - a są dziewczęta, które zrobią to z przyjemnością. Zamienią się, obudzą się wszyscy będą zadowoleni. Nie zabijesz więcej czarownic, dzieci i inne czarownice nie będą płacić za czyny przodków i starszyzny. A Davina odzyska życie, normalnej nastolatki.
- Jesteś tego pewna? - zwrócił się do Daviny, na co energicznie pokiwała głową.
- Tak, ona ma plan i możliwość to zrobić. Siedząc na poddaszu nic nie zdziałamy.
Marcel spojrzał na mnie i na Davinę. Potarł skronie.
Wie, że mam racje. Wie, że Davina ma racje. Wie, że nic nie zdziała. Sam wie, że to dobre wyjście, chodź głośno tego nie powie.
- A co za to chcesz? Co będziesz z tego mieć? - oczywiście. Czy ja nazywam się Mikaelson?
- Nic, nie chcę. Ja po prostu chcę pomóc, dla mnie to dużo. - wytężyłam słuch, była na górze. -Katherine dopilnuj, żeby jak skończą on wyszedł grzecznie. Ja idę na spotkanie z czarownicami.
Kat pojawiła się w pokoju. Podeszła do niego i uścisnęła z nim dłoń. Przeszyła go wzrokiem i powoli wyszła z salonu.
- Jej ufam - wskazałam na dziewczynę - tobie nie. Pamiętaj, Katherine ma pięćset lat, ona nie będzie się patyczkować. Podejdzie wyrwie serce, nawet ręka jej nie zadrży.
Wstałam i wyszłam.
Czas na spotkanie z wiedźmami.
CZYTASZ
I hate you SWEATHEART
VampireMam tysiąc lat. Jestem hybrydą. Nie , źle myślisz, nie jestem Klausem Mikaelsonem. Nazywam się Cassandra, a jedyne czego szukam to spokoju. Nowy Orlean to idealne miejsce dla takiej jak ja.