- Cassandro nie prowokuj mnie abym użył innych sposobów. - pogroził mi palcem. Jak ojciec niegrzecznemu dziecku.
Co on sobie wyobraża? Jestem tak wściekła. Natychmiastowo przycisnęłam go do ściany.
- Jak śmiesz mówić w ten sposób? To, że jesteś starszy znaczy dla mnie tyle co nic! Z łatwością i przyjemnością! Mogę! Sprawić! Ci! Ból!
Poniosło mnie trochę ale nie żałuję. Trzeba było mu pokazać, że nie każdy musi być na jego każde skinienie.
- Wychodzę, jak zmądrzejesz to się odezwij. A ja przemyśle twoją propozycję.
- Jaka ty łaskawa! - spojrzałam na niego wściekle - Taki już jestem, przyzwyczaj się.
- Naprawdę? Przyjmij do wiadomości to, że tak bardzo się nie różnimy. - uśmiechnęłam się z fałszywą życzliwością.
Wyszłam z budynku zostawiając za sobą roześmianą Rebekah i rozzłoszczonego Klausa.
- Masz rację braciszku ona nam się przyda. Ale spieprzyłeś.
- Nie denerwuj mnie i ty.
- Bo co skończę jak Kol? Albo Elijah? Wbijesz mi sztylet w serce? Na ile lat?
Pokręciłam głową i ruszyłam do domu. Muszę się zastanowić nad tym co zrobić. Na początek wrócę do domu, oczyszczę umysł i zastanowię się nad całą tą sprawę. Mogę również zapomnieć o sprawię, ale dlaczego jednak nie chce mi to przejść przez gardło.
Weszłam do domu i pierwsze co napotkałam to wściekły wzrok Katherine.
- Nie patrz tak na mnie. Nawaliłam się a Klaus łaził za mną i zabrał mnie do siebie.
Katherine prawie wypluła do szklanki wszystko co miała w ustach. Uniosła brwi w niedowierzaniu i podniosła ręce. Zaczęła się wycofywać ale po chwili się wróciła.
- A jednak ktoś ci się podoba! - wykrzyknęła.
- Co za bzdury! On się uwziął na mnie, a nie ja na nim.
- Myślałam, że wybierzesz lepiej!
Nie wierze! Czego oni dziś ode wszyscy chcą? Pokręciłam głową.
- Katherine, błagam cię. Musisz?
- Tak! Martwię się o ciebie, kiedy ostatnio czułaś coś do kogoś!?
- Facet nie był mi potrzebny, pracowałam nie flirtowałam.
- Ale już nie pracujesz! Cassandro jesteśmy przyjaciółkami, nawet takie suki jak my musimy czasem się zakochać.
Nie wierze, że o tym gadamy. Wzięłam torebkę krwi i wyszłam szybko, byle nie kontynuować tego tematu.
Idę popływać, nie wytrzymam. Mam dość, wczoraj bawiłam się na imprezie, dziś najlepsza przyjaciółka - jedyna- mi mówi, że zakochałam się i na dodatek Klaus chce abym mu pomagała w misji " król powraca na tron ". Chciałam spokoju, a co mam? I co najważniejsze co mam z tym zrobić?
- Nad czym tak rozmyślasz?- spytała podejrzliwie Kat.
- Mam dylemat, widzisz Klaus chce mieć we mnie sojusznika i żebym mu pomogła. Na dodatek Marcel ma unieruchomionego Elijah. Ale nie ma niczego czego mogła bym chcieć w zamian.
Właśnie pożałowałam swoich słów. Katherine pochyliła się w moją stronę. Jej wyraz twarzy mówił 'ja mam rację, ja!'.
- No właśnie, czyli nie ma nad czym rozmyślać. Ale ty chcesz!
- Nie zaczynaj! Z nim szybciej się dogadam i będę mogła tu bez problemu mieszkać.
Kat zamierzała coś powiedzieć ale się powstrzymała, tym lepiej dla mnie i moich nerwów.
- Ale... nie mów, macie dużo wspólnego.
Wyskoczyłam jak oparzona z tego basenu i pobiegłam za nią prosto do domu.
- No właśnie o tym mówię! Jaki by nie był, lepsza nie jesteś!
- Dziękuję, czy możemy skończyć ten temat? Naprawdę mam tego dość. Katherine znasz mnie jak nikt inny powinnaś wiedzieć, że mnie związki nie obchodzą. Ani nic takiego jasne? Temat skończony.
- Czy ja przeszkadzam? - spojrzałam na Klausa opartego w wejściu do salonu.
- Japierdole. - z wrażenia złapałam się za głowę. Ile z tego słyszał?
- Od jak dawna tu stoisz? - wskazałam na niego palcem.
- Ja? Dopiero przyszedłem ale idąc tu zdążyłem usłyszeć " nie zaczynaj". A co obgadujecie mnie.
Odbił się od ściany i zajął miejsce w fotelu. Jak zaraz nie zniknie mu ten bezczelny uśmiech to urwę im obu te pustostany.
- Jasne. - odparła Katherine, na co Klaus uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie no, to kurwa dramat!
CZYTASZ
I hate you SWEATHEART
VampireMam tysiąc lat. Jestem hybrydą. Nie , źle myślisz, nie jestem Klausem Mikaelsonem. Nazywam się Cassandra, a jedyne czego szukam to spokoju. Nowy Orlean to idealne miejsce dla takiej jak ja.