Rozdział 12

631 37 7
                                    

Przed gabinetem Dumbledore'a

Nie minęło kilka minut, a doszliśmy do złotego gargulca, który prowadził do gabinetu Dumbledore'a.

- Emmm... zna ktoś hasło? – odezwał się Ron.

- Cytrynowe dropsy – powiedziałem głośno. Gargulec obrócił się i ukazały nam się wysokie, kręcone schody. Ron wydawał się być dosyć zdziwiony.

- Stary, chyba jesteś nadzwyczaj inteligentny żeby znać hasło za pierwszym razem. Ewentualnie podsłuchujesz regularnie nauczycieli.

Uśmiechnąłem się tajemniczo.

- Widzisz, coś się wie – odparłem, lecz zrozumiałem, że muszę dać prawdziwe wyjaśnienia. Prawda była taka, że w ostatnim liście od dyrektora, w którym pisał, że musimy się spotkać dostałem też treść hasła – Dumbledore ufa mi na tyle, że znam parę rzeczy. Życie.

Gdy to mówiłem, wchodziliśmy właśnie do pokoju, w którym siedzieli rodzice i dyrektor.

- Dla ciebie profesor Dumbledore, Harry – pouczył mnie tata, kiedy to usłyszał.

No tak. Bardzo cieszyłem się, gdy okazało się, że moi rodzice żyją. Mojej radości nie dało się opisać. Gdy zobaczyłem ich pierwszy raz, nie myślałem bardzo o tym, jak bardzo się cieszę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że było to moim największym marzeniem od dzieciństwa. Pierwszy raz widziałem na żywo mojego tatę i mamę. Byłem wniebowzięty.

Uświadomiłem sobie też, że niestety posiadanie rodziców ma parę minusów. Jeden z nich usłyszałem właśnie przed chwilą. Przez całe moje życie, zwłaszcza w Hogwarcie, pouczali mnie tylko nauczyciele. Dursleyów nigdy to nie obchodziło, ale ich zostawmy z tyłu. Teraz będę musiał się trochę bardziej pilnować, bo zawsze gdy coś nabroję, rodzice od razu będą to wiedzieć. No cóż.

Dyrektor uśmiechnął się i tylko machnął ręką. Dla niego nie było ważne w tym momencie to, jak go nazywam. Wiedział, że i tak wszyscy uczniowie mówią do niego po nazwisku.

- Zapewne macie nam sporo do opowiedzenia – powiedział.

- Najlepiej byłoby posłuchać wszystkiego, co działo się na tym świecie przez najbliższe czternaście lat – zaśmiał się James – Chyba trochę nas ominęło, co nie?

Popatrzyłem na tatę z uśmiechem. Dopiero teraz miałem chwilę, żeby przyjrzeć mu się dokładnie. Jego rysy twarzy były zdumiewająco podobne do moich. Miał czarne włosy, opadające mu na twarz. Na nosie nosił okrągłe okulary, dokładnie tak, jak ja. Niestety jego były złamane w połowie i przyczepione kawałkiem taśmy. Spojrzał na mnie przenikliwymi oczami. To była chyba największa różnica w wyglądzie pomiędzy nami. (oprócz tego, że on miał jakieś czterdzieści lat, a ja piętnaście) Ja, jak wszyscy mi mówili, miałem oczy po Lily, czyli zielone, a on niebieskie. Jego uśmiech rozpromienił mnie radością.

Myśląc o oczach moich i mojej mamy, automatycznie na nią spojrzałem. Wcześniej nie zdążyłem sprawdzić, czy to rzeczywiście prawda. Od zawsze każda napotkana osoba powtarzała mi, że mam oczy po matce. To było już klasyką. Jednak zobaczenie tego na żywo, to co innego. Niestety, nie miałem przy sobie lusterka żeby sprawdzić jak duże jest to podobieństwo, jednak było zauważalne. Moja mama miała naprawdę piękne oczy. (Czekajcie... Czy ja właśnie zasugerowałem, że ja też mam piękne oczy? Może to wytnijmy i przejdźmy dalej...)

Rodzice wpatrywali się we mnie z takim samym zainteresowaniem, jak ja w nich. Może to wydaje się dziwne, ale musieliśmy się na siebie napatrzeć. Nie wiedzieliśmy się od czternastu lat! Nawet nie pamiętałem ostatniej chwili, kiedy ich widziałem. Miałem tylko jakieś małe wspomnienia, jak rodzice mówili mi, żebym był dzielny. Tak. To zostało w mojej pamięci. A teraz to wszystko wróciło.

Gdy po jakimś czasie wreszcie zszedłem myślami na ziemię, zorientowałem się, że wszystkie spojrzenia skierowane są w moją stronę. Ile tak siedziałem gapiąc się na rodziców jak zahipnotyzowany? Na pewno za długo. Ale nie ważne. Przypomniałem sobie, że mówiliśmy o tym, co się stało. Chyba to ja musiałem zacząć. Westchnąłem.

- Myślę, że na dłuższe opowieści przyjdzie czas później – stwierdziłem mrugając do rodziców – Ale zacznijmy od tego, jak dowiedziałem się, jak was uratować... No więc od początku. Zupełnie przypadkowo spotkałem Dracona na korytarzu, zaraz po tym, jak Snape odjął Gryffindorowi dziesięć punktów.

- Harry! Co ty takiego zrobiłeś? – zdziwiła się Lily.

- Ale przecież nie mieliśmy z nim jeszcze lekcji... - zauważył Ron.

Wziąłem głęboki oddech. Przygotowałem się na naprawdę, naprawdę długa opowieść.

- Nie ważne. Ale gdy spotkaliśmy się z Malfoyem, trochę się poobrzucaliśmy, ale w końcu doszliśmy do kompromisu. Dowiedziałem się wszystkiego i...

- Dalej zastanawiam się, jak my się porozumieliśmy – przerwał mi Draco lekko złośliwym tonem.

- Czekaj, Harry – powiedział Dumbledore – To znaczy, że domyśliłeś się już, że Draco wie gdzie jest Lily i James?

Spojrzałem na rodziców i na ślizgona. Potaknąłem delikatnie.

- Po prostu wyczytał to z moich słów – stwierdził Draco – Chciałem już wcześniej coś zrobić, żeby ich uwolnić, ale... Ojciec na nic mi nie pozwalał. Bałem się, że coś mi zrobi, jak ktoś się dowie.

Na to wtrąciła Lily, która zauważyła, że temat schodzi na inny trop:

- Oh, Draco i tak od początku stawiał się Lucjuszowi. Bardzo nam pomagał. Czasem dostawaliśmy dodatkowe jedzenie, czy inne potrzebne rzeczy. Naprawdę robił tyle, ile mógł. To nie jego wina, jest jeszcze młody.

Trochę zdziwiło mnie to, że Malfoy aż tak bardzo troszczył się o moich rodziców. Nigdy bym tego nie przypuszczał. Postarałem się jednakże nie zwracać na to uwagi.

Rozmowa dalej toczyła się przez długi czas. Zacząłem się zastanawiać, czy nie powinniśmy przypadkiem pójść spać, lecz tym razem nikt nie wykazywał senności. Siedziałem tam zatem i opowiadałem. Opowiadałem, opowiadałem, opowiadałem... To naprawdę nie miało końca!

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz