Rozdział 23

329 21 4
                                    

Boisko do quidditcha – kilkanaście minut po rozpoczęciu meczu, dosłownie kilka sekund od zobaczenia znicza przed Harry'ego

Nie wiedziałem, co mam robić. W mojej głowie kotłowały się myśli, a ja nie potrafiłem ich w żaden sposób stosownie poukładać.

Lecieć za zniczem? A może nie?

Kurde.

Zdecydowanie mogłem określić ten moment jako najgorszą chwilę w moim życiu. No... może bez przesady. Doprecyzujmy: Najgorszą chwilę w mojej karierze quidditcha. Oto, jak wyszedłem na idiotę:

Wszystko trwało dosłownie kilka sekund. Dojrzałem malutką, złotą piłeczkę z trzepotającymi skrzydełkami. Znajdowała się może kilkadziesiąt metrów ode mnie, lecz z moim świetnym wzrokiem nie było problemu ją zobaczyć.

Automatycznie spojrzałem na widownię. Wszyscy ludzie zaciekle obserwowali mecz, wykrzykując co chwilę słowa dopingu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Zerknąłem na wszystkich graczy latających po boisku. Reprezentanci Slytherinu właśnie przejęli kafla. Wszyscy gryfoni popędzili za jednym ścigającym. Tutaj też nikt nie zwracał na mnie uwagi.

W końcu przeniosłem wzrok na Draco Malfoya. Szybował w powietrzu nieco nad grającymi zawodnikami. Nie ruszał się z miejsca. Widziałem, jak przekręca głowę w różne strony w poszukiwaniu złotego znicza. On też nie zwracał na mnie uwagi.

Podsumowując krótką relację: Z racji, że nie było osoby, która w tym momencie by się mną interesowała, mogłem robić swoje.

- To moja chwila – mruknąłem pod nosem – Ale... Co ja właściwie mam zrobić?

Niestety tutaj nie było czasu na zastanawianie się. Albo mogłem działać, albo nie robić nic. Wybrałem to pierwsze.

Zapewne potem usłyszałbym pytania typu: Dlaczego to zrobiłeś? Przecież to było najgłupsze rozwiązanie, jakie mógłbyś wymyślić! No właśnie. Problem w tym, że większość moich pomysłów była głupia. Taki już mój urok.

- Robi się gorąco! Katie przejęła kafla! Leci, leci... Dwójka ślizgonów próbuje zagrodzić jej drogę, jednak niepokonanej zawodniczce nic nie przeszkadza... - usłyszałem pełen napięcia głos komentatora.

Wykorzystałem emocjonujący moment w meczu. Teraz nie było szans, żeby ktokolwiek zwracał na mnie uwagę.

Delikatnie podniosłem się na rękach i sięgnąłem do kieszeni spodni. Od razu znalazłem w niej to, czego szukałem. Peleryna niewidka. Siedziała w mojej kieszeni od początku meczu.

Wyciągnąłem ją i szybkim ruchem zaciągnąłem na siebie. Po chwili peleryna przykryła już mnie całego, razem z moją miotłą.

Czemu zrobiłem właśnie tak? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Człowiek potrafi zrobić wszystko, gdy działa pod presją czasu. Tak podpowiadało mi sumienie. Przeczuwałem, że właśnie tak postąpiłby mój autorytet: James Potter.

Czy to było legalne i dozwolone? Co do tego nie miałem pewności. Wolałem się jednak w tym momencie nad tym nie zastanawiać.

Póki jeszcze widziałem znicza na horyzoncie, poszybowałem w dół prosto za nim. Musiałem uważać, by peleryna nie ściągnęła się z mojego ciała, więc jedną ręką mocno ją trzymałem. To trochę spowolniło mój lot, lecz starałem się, jak mogłem. W końcu moja miotła nie miała w sobie równych.

Nagle zobaczyłem, że znicz zmienił ostro kierunek i skręcił w lewo. Poleciałem za nim, dalej mając go na oku. Niestety, złota piłeczka wybrała sobie najgorszą drogę lotu. Zniżył się trochę, aż do poziomu, na którym grali zawodnicy. Poszybował prosto w ich stronę.

- No nie – zakląłem i powiedziałem cicho sam do siebie – Jeszcze czego?

Wiedziałem bowiem, że muszę jak najszybciej ją dogonić. A droga była jedna: Idealnie przez boisko z latającymi graczami. Miałem na sobie pelerynę niewidkę, to fakt, więc nikt mnie nie widział. Jednak wystarczyłby jeden maleńki ruch, otarcie się o czyjeś ciało lub miotłę, a wtedy ona zsunęłaby się ze mnie odsłaniając mnie całego. Teraz już nie mogłem do tego dopuścić.

Westchnąłem i przyspieszyłem, lecąc prosto za złotym zniczem.

Wtargnąłem na boisko. Sytuacja meczu była w tym momencie dosyć trudna, bo nie widziałem kto ma kafla, ani co się z nim dzieje. Zobaczyłem jedynie Freda i George'a, którzy odbijali tłuczki od zawodników Gryffindoru. Przeleciałem dokładnie pomiędzy nimi, omal nie dostając piłką po głowie.

Znicz dalej gonił nieubłaganie przed siebie. Bałem się, że zaraz stracę go z oczu, lub co gorsza, peleryna spadnie mi z ciała. Skuliłem ramiona jak najbardziej potrafiłem, żeby szybko przelecieć przez boisko.

Następnym napotkanym graczem był ścigający ślizgonów. Gorzej trafić nie mogłem. Leciał prosto na mnie.

Oczywiście, nie widział mnie, więc się mu nie dziwiłem. Przez chwilę miałem obawę, jakby naprawdę mnie zauważył, gdyż patrzył mi się prosto w oczy. Odetchnąłem. On mnie nie widzi... Peleryna niewidka dalej działa... Wystarczyło tylko ominąć go szerokim łukiem.

Było to trudne, lecz w ostatnim momencie udało mi się skręcić ostro w lewo, niebezpiecznie pochylając się przy tym w bok. Gracz nie zwrócił uwagi na nic szczególnego, więc mogłem lecieć dalej. Wyszedłem z tego cało.

Obejrzałem się. Boisko było już za mną, udało mi się przelecieć je całe wzdłuż omijając wszystkich zawodników. Spojrzałem przed siebie.

Znicz był tuż przy mnie, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

- Tak! To jest ten moment! Już prawie go mam, już prawie...

Leciałem coraz szybciej, lecz mała piłeczka też nabierała niesamowitych prędkości. Puściłem się jedną ręką miotły, uważając, by nie zrzucić z siebie peleryny. Tak jednak dalej pozostała na moich ramionach. Wyciągnąłem dłoń przed siebie.

Znicz był tak blisko... Jeszcze tylko chwilka....

Wręcz słyszałem ciche trzepotanie skrzydełek piłki. Od mojego palca dzieliło ją zaledwie kilka centymetrów...

Pochyliłem się lekko na miotle i jeszcze raz sięgnąłem po znicza.

Poczułem zimną powierzchnię piłeczki.

Tak! Miałem ją! Złapałem złotego znicza w dłoń i schowałem pod peleryną. Jego skrzydełka przestały trzepotać, a piłka uspokoiła się w mojej ręce.

Udało się. Złapałem złotego znicza.

Natychmiast odwróciłem się i zawróciłem. Leciałem już tak daleko do przodu, że boisko i trybuny już dawno się ode mnie oddaliły. Na szczęście nikt nie zauważył mojego tryumfu. Jak bardzo dziwnie to nie brzmi, wtedy byłoby po mnie, bo Gryffindor zostałby wygranym. Więc teoretycznie wygrałem, lecz w ukryciu. Pod peleryną niewidką teraz nikt nie mógł zobaczyć złotego znicza. Żadna z osób też nie zwróciła na to uwagi.

Westchnąłem głośno. Problem był w tym, że ja miałem przegrać, a nie wygrać. Więc co teraz?

Sam byłem zdziwiony, lecz miałem już jakiś plan. Wreszcie! Miałem plan.

Poprawiłem pelerynę niewidkę na ramionach i poszybowałem na miotle przed siebie, cofając się w stronę trybun.

Tym razem wiedziałem już, co mam robić.

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz