Skrzydło szpitalne, Hogwart – kilka dni, podczas których Harry musiał zażywać niezliczone liczby lekarstw i wytrzymywać pod toną bandaży i okropnym bólem później
Te dni były okropne. Naprawdę, okropne.
Może nie robiłem nic ciekawego, moja rutyna wyglądała mniej więcej tak: jedzenie, spanie, dziwne zabiegi, jedzenie, spanie... I tak dalej. W innych okolicznościach pewnie nudziłbym się niezmiernie, ale teraz nie miałem siły na nic innego. Dalej wszystko mnie bolało. Mimo mnóstwa magicznych lekarstw i specyfików, moja głowa nadal pulsowała bólem, a moje ciało było całe w stłuczeniach i ranach. Pani Pomfrey oczywiście chciała przyspieszyć proces gojenia się mojej złamanej w dwóch miejscach nogi, mimo, że ja nie chciałem się na to godzić. Wiedziałem już, co to oznacza. Na drugim roku, gdy złamałem rękę podczas upadku z miotły, wyleczyła się ona w jedną noc. Niby fajnie, ale ból był nie do zniesienia. Niestety, byłem zmuszony przejść do jeszcze raz. Tak więc moja noga była już na skraju od wyleczenia.
W miarę czasu zacząłem się czuć coraz lepiej. Mogłem już pozwolić sobie na dłuższe rozmowy z osobami, które do mnie przychodziły. Wcześniej nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Teraz jednak przychodziło mi to łatwiej, choć nadal nieźle męczyło. Wiedziałem jednak, że musiałem to jakoś wytrzymać. Ale dochodzenie do zdrowia nie było w tym momencie rzeczą, która mnie najbardziej obchodziła. O nie. Ja miałem ważniejsze rzeczy na mojej obolałej głowie. O wiele ważniejsze.
Skrzydło szpitalne, Hogwart – środek nocy mniej więcej piątego dnia nudnego, samotnego przywiązania do łóżka
Noc, jak noc. Spałem spokojnie. No, może trochę chrapałem. Ale to już nie moja wina. Byłem w skrzydle szpitalnym sam, nawet pani Pomfrey opuściła już salę. Tylkom że ja spałem.
Nagle coś mnie obudziło. Jeszcze nie wiedziałem, co to było, ale zerwałem się siadając na łóżku. Rozejrzałem się dookoła. Nic nowego. Ciemność. Wytężyłem wszystkie zmysły na ile umiałem, żeby sprawdzić, co przeszkadza mi w śnie. Usłyszałem ciche stukanie w szybę. Odwróciłem się.
- No nie – szepnąłem do siebie.
Na parapecie siedziała sowa. Nie jakaś tam sowa. Hedwiga.
Szybko zauważyłem, że ma dla mnie jakiś list, ale nie mogłem jej wpuścić. Nie byłem w stanie wstać z łóżka. Na szczęście znalazła sobie otwarte okno, przez które wleciała do środka. Poszybowała pod sufitem i umościła się na moich kolanach. Wziąłem papier, jaki miała na nóżce.
Kto o tej porze przysyła do mnie listy? I to kiedy jestem chory? Musiałem to sprawdzić. Od razu zobaczyłem, że wiadomość nie była długa. Wytężyłem wzrok, by zobaczyć coś w ciemności.
„Nie obchodzi mnie to, kiedy to czytasz i to, że wysyłam to w środku nocy. Tak jest bezpieczniej. Wiem, że jesteś w skrzydle szpitalnym po upadku z miotły. Wszyscy o tym mówią, jak zwykle. Naprawdę? Peleryna niewidka? Więc to ty podrzuciłeś mi znicza? Jesteś naprawdę głupi, Potter. Choć przyznam, nawet pomysłowy.
Uświadomiłem sobie, że trochę mi cię żal. Wiesz, to trochę moja wina. Mogłem nie kazać ci przegrać, a nic by się nie stało. Mieliśmy też nikomu nie mówić o naszej umowie... Ale to już przeszłość. Zrozumiałem swój błąd. Możesz powiedzieć wszystko wszystkim, jakoś to zniosę. Wiem, że prędzej czy później i tak oboje będziemy mieć przechlapane. Tak więc przepraszam. (co oczywiście nie oznacza, że przestałem cię nienawidzić)
Draco Malfoy"
Odłożyłem list i upadłem na poduszki. Czy to był sen? Naprawdę Malfoy mnie przepraszał? To na pewno ten Draco? Czy może jakaś podróbka? Przecież to niemożliwe.
CZYTASZ
Czworo Potterów // Harry Potter fanfiction
FanfictionPiąty rok w Hogwarcie dla Harry'ego Pottera zaczyna się dosyć niezwykle. Już przy ceremonii przydziału dzieciaków z pierwszego roku, jego uwagę przykuwa jedna dziewczynka. Jak się dowiaduje, jej imię brzmi Eveline Potter. Czyżby był to zbieg nazwisk...