Rozdział 36

306 20 10
                                    

Wielka Sala, Hogwart – następny dzień, ranek, śniadanie

- Harry, tylko uważaj, żeby się nie potknąć!

To właśnie słyszałem co pięć minut. Może nawet i częściej. Takie ostrzeżenia wchodziły z ust mojej mamy, taty, Hermiony, Eveline... W sumie to wszystkich, którzy spędzali ze mną czas.

Wreszcie nastał ten dzień, w którym mogłem wyjść ze skrzydła szpitalnego. Czułem się wspaniale! W końcu nadszedł czas, żeby zobaczyć coś innego niż tylko biały sufit sali szpitalnej (to naprawdę doprowadzało mnie już do szału). Pani Pomfrey po długim namawianiu ostatecznie zgodziła się mnie puścić. Oczywiście, wiązało się to z pewnymi konsekwencjami. Musiałem nauczyć się chodzić o kulach, co nie było takie proste. Moja głowa dalej była obwiązana bandażami, przez co wyglądałem dosyć głupio. Najgorsze było to, że ilekroć straciłem równowagę na schodach, wszyscy podbiegali, żeby mi pomóc. Nagle stałem się wielkim kaleką. To akurat nie było zbyt przyjemne.

Dotarliśmy do Wielkiej Sali. Pierwszy raz od dwóch tygodni mogłem być na śniadaniu. Znaczy... wcześniej też jadłem śniadanie, ale nie takie jak wcześniej. Nie takie, jak być powinno, czyli w gronie najbliższych. Usiadłem powoli przy stole prawie zawadzając nogą o ławkę. Sala była już pełna uczniów. Tym razem wszyscy jedli razem, a cztery stoły były już prawie pozajmowane. Obok mnie siedziała Hermiona i Ron, a naprzeciwko rodzice. Eveline zajęła miejsce trochę dalej, obok swoich przyjaciół na pierwszym roku.

- Jak dobrze wreszcie tu zjeść – mruknąłem.

- Wszyscy się cieszymy, że tu jesteś, Harry – odparł mój tata.

- Dosłownie: „Wszyscy". Nie można zrobić czegoś, żeby ci ludzie się od nas odczepili?

Rodzice szybko zrozumieli, że miałem rację. Ciągle ktoś do nas podchodził i pytał, co ze mną oraz jak się czuję.

- Nie zwracaj na to uwagi.

- Łatwo ci mówić, tato – wypaliłem, lecz nie zdążyłem powiedzieć ani słowa więcej.

Szmery na Sali ucichły, a na postument wyszedł Albus Dumbledore. Dyrektor miał poważną minę, pewnie zamierzał coś ogłosić.

- Słuchajcie, wszyscy! – zaczął – Jak wiemy, w Hogwarcie zdarzyło się ostatnio kilka nietypowych rzeczy. Harry Potter, poszkodowany podczas meczu quidditcha wraca powoli do zdrowia i dzisiaj jest już wśród nas!

Westchnąłem, gdy wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Nie zwróciłem na to większej uwagi, tak jak powiedział mi tata.

- Zaszło też parę zmian jeżeli chodzi o skład zawodników quidditcha! – kontynuował profesor – Draco Malfoy wykazał się niesamowitą odwagą i poświęceniem, by oddać swoje stanowisko za Harry'ego Pottera. Po uzgodnieniu z kapitanem drużyny, oznajmuję, że miejsce szukającego Slytherinu zajmuje Pansy Parkinson! Gratulacje dla wszystkich.

Zacne szepty wypełniły całą jadalnię. Rozejrzałem się na równoległy do naszego stół Slytherinu. Draco Malfoy nie wyglądał na zbyt zadowolonego z siebie, lecz teraz wszystkie wiwaty poszły w stronę Pansy. Dziewczyna bardzo się cieszyła.

- Parkinson? – zdziwiłem się.

- Ktoś musiał zająć jego miejsce – mruknął cicho Ron.

- Ale że... ona? Teraz wygraną każdego meczu mamy jak w banku!

- Nie byłabym tego taka pewna, Harry – szepnęła Hermiona – Ona może być nawet niezła.

- Oj, bez przesady. Lepsza od Malfoya? Tym bardziej ode mnie? – prychnąłem z pogardą - Daj spokój.

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz