Rozdział 24

312 19 4
                                    

Boisko do quidditcha i okolice, cały czas w powietrzu – długie minuty pełne niepewności później

Lot na miotle.

Gra w quidditcha.

Trzymanie w ręce złotego znicza.

Przelecenie całego boiska pod peleryną niewidką.

Wydaje się przyjemne, prawda? Jeżeli zapytalibyście mnie sprzed trzech dni, czy chciałbym przeżyć wymienione przed chwilą punkty, dałbym wszystko, żeby móc to zrobić. Przecież uwielbiałem grę w quidditcha. To była jakaś część mnie. A złoty znicz w ręce... To było marzenie każdego meczu.

Ale nie teraz.

Teraz chciałem, żeby to wszystko się zakończyło. Pragnąłem obudzić się z tego koszmaru i zacząć na nowo żyć normalnie, bez żadnych głupich problemów. Uszczypnąłem się mocno w rękę. Niestety, to była rzeczywistość.

Dalej miałem na sobie pelerynę niewidkę. Leciałem pod nią szybko omijając zgrabnie wszystkie napotkane przedmioty. W ręku trzymałem malutką, złotą piłeczkę. Przestała trzepotać skrzydełkami i schowała się posłusznie w mojej dłoni.

Moja miotła nabierała naprawdę dużych prędkości. Mimo peleryny na moim ciele, poczułem wiatr we włosach. Przez moment poczułem się przyjemnie: Nikt mnie nie widział, mogłem robić co tylko chciałem. Szybko odrzuciłem tą myśl. Mam do wykonania zadanie, które nie będzie łatwe.

Spróbowałem szybko przeanalizować sytuację. Złapałem znicza. Miałem przewagę. Nikt mnie nie zauważył, więc zwycięstwo gryfonów nie będzie jeszcze odnotowane. A w tym meczu to ślizgoni mieli wygrać. Już się z tym pogodziłem.

W szybkim locie przemierzyłem oczami ludzi na trybunach. Byli zajęci meczem. Wszystkie oczy skierowane były w stronę graczy, którzy wykonywali zwinne ruchy i zwroty w powietrzu. Poszukałem wzrokiem moich przyjaciół i rodziny. Nadal siedzieli w tym samym miejscu, w jednej loży. Hermiona wyglądała na trochę zaniepokojoną, tak samo jak moja siostra, Eveline. Nerwowo rozglądały się na wszystkie strony, nie zwracając większej uwagi na przebieg meczu. Podobnie zachowywała się też moja mama. Wszystkie chyba zauważyły moje zniknięcie. Miałem wielką nadzieję, że to się jakoś dobrze zakończy. Nie chciałem, żeby się o mnie martwiły i zastanawiały, co się ze mną stało. Przecież ja byłem na boisku: grałem i złapałem znicza. Peleryna niewidka jednak uniemożliwiała widzom zobaczenie tego widowiska. A ja wolałem, żeby tak pozostało.

Zwinnym ruchem skręciłem w bok. Po tym zwróciłem czubek miotły do góry i wniosłem się wyżej, w powietrze. Byłem teraz dokładnie nad grającymi zawodnikami. Rozejrzałem się. Na drugim końcu znajdował się następny gracz. Szukający ślizgonów – Draco Malfoy – Osoba, która zmusiła mnie do takiego obrotu sytuacji. Jego wyraz twarzy był spokojny. Latał w kółko rozglądając się za zniczem. Po chwili jednak zaczął się denerwować, że magiczna piłeczka dalej nie ukazywała się jego oczom. Spojrzałem na znicza na mojej dłoni.

- W taki sposób raczej go nie znajdziesz, Malfoy – mruknąłem pod nosem. – Muszę ci jakoś w tym pomóc.

Westchnąłem głośno. Moim zadaniem było jedynie sprawienie, że Draco będzie miał piłkę w swojej dłoni. Musiałem obrócić całą sytuację tak, żeby to on był postrzegany jako wygranego meczu.

Poszybowałem do przodu, prosto w stronę Malfoya. Teraz wystarczyło tylko jakoś podrzucić mu znicza, tak, żeby nikt inny tego nie zauważył... I tak, żeby moja niewidzialność była zachowana. Na szczęście najtrudniejsze było już za mną. Musiałem tylko zmienić wygranego meczu, i po sprawie. Nikt nie mógł mnie zobaczyć.

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz