Rozdział II

365 31 2
                                    

- Kto normalny tak daleko buduje zamki od bramy? No żeby iść piętnaście minut, by dojść do samej budowli? - Mruczałem pod nosem niezadowolony idąc w stronę zamku. - I to jeszcze iść tak w śniegu, który nawet na chwilę nie przestał padać. Niedopuszczalne.

W końcu jednak dotarłem do wejścia i oburzony, ale jednak zadowolony, wspinałem się po szerokich schodach, które prowadziły do masywnych drzwi. Były one wykute z żelaza i ozdabiały je pozłacane wzory w kwiaty. Podczas gdy szedłem naliczyłem pięć wież. Już z
zewnątrz można było stwierdzić, że pałac jest naprawdę ogromny, a co dopiero w środku.

Nawet jeśli jeszcze nie znajdowałem się wewnątrz zamku, to czułem już na sobie jakąś przytłaczającą atmosferę. Nie miałem pojęcia czy to przez tą pogodę czy jednak przez pałac zbudowany z bardzo ciemnego kamienia, wpływał strasznie na emocje związane z tym miejscem. Od razu przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze, na myśl o tym, że będę musiał zostać tu na dłużej.

- Nie oszukuj się Yuuri. - Pomyślałem, wlokąc się przy tym po długich schodach. - Zawsze istniała również szansa, że ta bestia mnie zje jak ciastko przy najbliżej okazji. Jak miałem zginąć to chciałbym chociaż żeby zjadł mnie jakoś godnie i był zadowolony z takiego pięknego oraz pysznego posiłku. Najlepiej bym smakował z mlekiem albo... Chyba, że... Czekaj... Co? - Prychnąłem, orientując się o tropie swojego monologu w głowie.

- Ewidentnie za długo jechałem i zaczynam myśleć o jakiś głupotach... - Westchnąłem i powracając do żywych, zapukałem do wielkich drzwi. Nie czekałem długo, aż one same się nie otworzyły. Niepewnie wkroczyłem do środka, od razu zauważając jak wewnątrz panuje ogromny mrok, przez co nie byłem w stanie niczego zobaczyć z dworu.

Tylko gdy przekroczyłem próg, nagle wszystkie światła, zaczęły po kolei się zapalać. To było piękne, jak płomyk po płomyku rozświetlał całe to tajemnicze miejsce. Sala główna która się wyłoniła w blasku, była ogromna z błyszczącą podłogą i równie wielkimi schodami w jej centrum, które prowadziły na kolejne piętra. Po prawej jak i lepiej stronie znajdywały się długie korytarze.

Zdziwiłem się mocno, gdy będąc już w środku czułem przyjemne ciepło, mimo chłodnego wyglądu murów. Odpiąłem więc pelerynę i przełożyłem ją przez ramię. Tylko gdy spojrzałem w górę, zobaczyłem przepiękny kryształowy żyrandol który błyszczał w świetle płomieni. Chciałem zachwycać się tym ślicznym widokiem, lecz nagle usłyszałem głos, dochodzący z jednego z korytarzy.

- Dlaczego tu jesteś?- Spytał ktoś głośno, a wtedy nerwowo przeleciałem wzrokiem po całym pomieszczeniu, lecz nie zobaczyłem nikogo.

- Dobre pytanie...- Pomyślałem i mimo lekkiej obawy, postanowiłem kontynuować rozmowę.

- Mój dziadek tu zajechał i zdenerwował pana tego zamku, choć zerwał tylko jakąś głupią różę. - Powiedziałem z odwagą w głosie przy tym się prostując, choć w środku nie czułem się za pewnie.

- Oj to zimno nie działa na mnie dobrze. - Pomyślałem, żałując swojego podejścia. - Od kiedy ja czuję takie nakłady heroizmu!?

- Jeśli chcesz mieć przyjaciela, a nie wroga w Victorze to lepiej nie zachowuj się tak. - Powiedział drugi głos pochodzący z tej samej strony.

- Jeśli ma mnie i tak zabić, to nie sądzisz, że jest mi to obojętne? - Odparłem zirytowany, ponieważ nie wiedziałem skąd dochodzą te głosy. Ściany zamku sprawiały, że słyszałem je ze wszystkich stron, co jeszcze bardziej potęgowało moje uczucia.

- Jaki odważny. - Zaśmiał się pierwszy. - Nawet jeśli ten idiota, wygląda jak wygląda, to dalej jest moim, można chyba powiedzieć przyjacielem, więc zrozum, że on nigdy nie skrzywdzi niewinnego i bezbronnego człowieka. Tym bardziej kogoś takiego jak ty.

|| Piękny i Bestia || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz