Rozdział XIII

263 19 1
                                    

Kolejny raz słońce zaszło, a na niebie pojawił się księżyc, który od kilkudziesięciu dni zawitał na bezchmurnym niebie. Dzięki niemu w całym zamku atmosfera zrobiła się jeszcze lepsza i jakby bardziej swobodna. Spostrzec można było jak całe towarzystwo więcej się śmiało i rozmawiało, a dzięki temu czułem się na prawdę dobrze. Jednak mimo dobrych humorów przyjaciół, bardziej cieszyłem się Victorem, który całe szczęście wracał pomału do zdrowia. Dalej nie pozwalaliśmy mu samemu chodzić, czy wykonywać gwałtownych ruchów martwiąc się, że jeszcze sobie zaszkodzi, bo to i tak był cud, że wyszedł z tego cały i żywy. Nie mogliśmy więc dać mu teraz zrobić sobie krzywdę, przez jakąś głupią rzecz. Mimo tego, że srebrnowłosy miał bezwzględny zakaz poruszania się, to jednak cały czas przy nim byliśmy. Prowadziliśmy rozmowy, jadaliśmy wspólnie, czytaliśmy wieczorami czy graliśmy w karty ( podejrzane jednak było to, że nigdy wcześniej w nie nie grałem, a dziwnym trafem zawsze udawało mi się pokonać Victora ). I chociaż te wszystkie rzeczy były małe, a wręcz nie istotne, to zdawało mi się, że dzięki nim tym bardziej wzmacniała się nasza relacja. Mogłem szczerze przyznać, że traktowałem go jak bliskiego mi przyjaciela.

Każdego wieczoru przychodziłem przed spaniem zobaczyć jak się Victor czuje, więc i tym razem zamierzałem to zrobić. Przebrałem się w piżamę i naszykowany, skierowałem się do jego pokoju. Gdy przybyłem na miejsce, drzwi były lekko uchylone, jednak z środka nie słyszałem żadnych rozmów. Niepewnie zapukałem, a gdy nie dostałem żadnej odpowiedzi, pełny obaw szybko wpadłem do środka nie patrząc już na żadne uprzejmości. W głowie miałem tylko najróżniejsze scenariusze, które kończyły się zawsze na ten sam okropny sposób.

- Victor? - zawołałem jego imię, lecz nie dostałem w żaden sposób nawet jednego zwrotnego słowa. Co jeszcze bardziej mnie zmartwiło, w łóżku oświetlonym przez ledwie kilka świec, nie było nawet śladu po Bestii. Pozostała tylko uchylona kołdra i delikatnie ściągnięte prześcieradło.

Gdzie on jest?

Jeszcze bardziej spanikowany niż wcześniej, zacząłem omiatać pomieszczenie wzrokiem, lecz było w nim tak ciemno, że dopiero po chwili spostrzegłem Victora. Skulony klęczał przy wielkim oknie, w samych spodniach, z ręką położoną na ranie i wzrokiem utkwionym w niebo.

- Victor, czemu wstałeś? - powiedziałem z małą złością i szybko podszedłem do niego. Victor wogóle nie reagował na moje słowa, dopiero gdy położyłem dłoń na jego ramieniu, zaskoczony spojrzał na mnie, wyrywając się z zamyślenia.

- Oh, Yuuri. Mówiłeś coś do mnie? - zapytał niewinnie, spoglądając na mnie swoimi oczami, które w blasku świec jasno połyskiwały.

- Twoja rana się jeszcze nie zagoiła - skarciłem go, a przynajmniej próbowałem, bo moja złość nie potrafiła przeze mnie przemówić. - Nie możesz jeszcze sam wstawać.

- Przepraszam - odpowiedział szczerze skruszony, tonem głosu przypominając małe dziecko. I choć odrobinę sprawiło to, że w środku zmiękłem, to dalej byłem lekko zdenerwowany. Nie może on przecież tak narażać swojego życia. - Po prostu chciałem zobaczyć gwiazdy. Po tylu latach, wreszcie mam okazję je ujrzeć, a wiesz, że je wręcz kocham.

- Rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że mogło ci się coś stać. Na prawdę martwię się o ciebie, więc uważaj bardziej. Proszę cię, powiedz mi na drugi raz, że chcesz wstać, to ci w tym pomogę. Wtedy obejdzie się bez obrażeń.

- Nie chciałem cię martwić. - Spuścił głowę ukazując widok rażący serce. Po prostu nie dało się być na niego w tej chwili złym. Czy on rzucił na mnie jakieś czary?

- Victor... - wzdychnąłem ciężko i łapiąc go za policzek, podniosłem jego głowę do góry. - Nic się nie stało, ale na przyszłość uważaj bardziej.

|| Piękny i Bestia || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz