Rozdział VI

297 27 1
                                    

Przed sobą znów widziałem tą samą polanę na środku lasu, co wczoraj. Teraz jednak zdawało mi się, że wielka jabłoń ma więcej pąków niż wcześniej, przez co bieliła się w słońcu i jeszcze bardziej eksponowała swoją piękność. Drzewo owocowe, nie było jedyne które zmieniło swój wygląd. Prócz niego, dookoła znikł kolorowy dywan tworzony przez różnorodne kwiaty, a zamiast tego trawa przybrała inny, śnieżnobiały kolor który oddawały drobne acz gęste stokrotki. Nie mogąc się nawet powstymać, kucnąłem i zerwałem jeden z maleńkich kwiatów. Delikatne płatki, tworzące wianek wokół złotego środka, choć zachwycające, sprawiały, że poczułem ogromną tęsknotę, a śliczny i słodki zapach przywoływał wspomnienia.

Najbardziej radosne, a jednak tak bardzo gorzkie, kiedy to Mari zrywała stokrotki i robiła z nich wianki z tajemniczym uśmiechem. Pomagałem jej zawsze przy tym, choć wiedziałem, że plecie je specjalnie dla mnie, mimo, że tego strasznie nie lubiałem. Powtarzała zacięcie wtedy, że wyglądam jak anioł i chociaż starałem się ją jakoś zbywać, to te słowa na prawdę mnie uszczęśliwiały. Jednak teraz... One sprawiały mi tylko wielki ból.

  - Tęsknię za tobą. - Szepnąłem, a po moim policzku spłynęła łza. Niewyobrażalne było to jak bardzo chciałem znów ją ujrzeć, przytulić i przeprosić za wszystko. Za te dni kiedy mimo chłodu siedziała ze mną na zewnątrz i za te złe słowa, które zawsze wymawialiśmy zdenerwowani w kłótni.

Jakby w odpowiedzi na moją tęsknotę zawiał leciutki wiatr, opatulając mnie swoim ciepłem z każdej strony. Prócz tego poczułem dziwne przeczucie jakby ktoś stanął za mną, a po chwili na moim policzku pojawił się również delikatny dotyk, który starł moje łzy. Od razu chciałem się odwrócić i ujrzeć tę osobę, jednak nim to uczyniłem, poczułem jak ktoś nie zbyt łagodnie porusza moim ramieniem. Obraz w jednej sekundzie się rozpłynął, a w zamian przed oczami pojawił mi się pyszczek geparda, który swoim zielonym wzrokiem przeszywał mnie na wskroś.

- No wkońcu wstałeś. -
Usłyszałem niezadowolony głos Jurijego. - Wstawaj już. Idziemy na śniadanie.

- Już wstaje. - Odparłem ziewając, przy tym opierając się o poduszki za mną. Choć czułem się wyspany i nie miałem zbyt dużo powodów by narzekać na noc, to jednak byłem w środku nieco zirytowany faktem, że się nie dowiedziałem, kim była tamta osoba. W głębi coś podpowiadało mi, że może to była akurat moja siostra. Tylko skąd mogę mieć tą pewność? Tym bardziej, że to był tylko głupi sen...

- Czekam przed drzwiami. - Rzucił Jurij, zeskakując z łóżka i po sekundzie wyszedł, nawet nie dając mi czasu na odpowiedź.

Wiedząc, że przeciąganie tego nic mi nie da przeciągnąłem się po woli i niechętnie opuściłem miękkie posłanie. Przy tym wszystkim miałem wielką, wręcz nieopisaną chęć przesiedzenia najlepiej całego dnia w bibliotece. Byłem jakoś bez większej energii i jedyne na co miałem ochotę to czytanie, będąc opatulonym tym przecudnym zapachem książek. Jednak jeszcze przed tym, zostawało mi śniadanie z Victorem, do czego przydałoby się jakoś ładnie naszykować. Widząc, że czas leci, a Jurij się tam niecierpliwi, ubrałem szybko ciuchy i w locie, spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.

  - Nie jest nawet tak źle. - Mruknąłem, zadowolony ze swojego wyglądu. Był wyjątkowo dobry, jednak mały szczegół psuł go w moich oczach. Te niesforne, sterczące na wszystkie strony włosy, na prawdę mnie mocno irytowały. Westchnąłem cicho i kierując się w stronę drzwi, próbowałem jeszcze jakoś ułożyć te potargane kosmyki. Jednak udawało mi się to z marnym skutkiem. Czy wogóle było możliwe je ujarzmić?

- Dłużej się nie dało? - Wytyknął niezadowolony kot, który czekał przed drzwiami dokładnie tak jak mówił. Zdawał się być nie w humorze, co zasadniczo chyba było codziennym widokiem.

|| Piękny i Bestia || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz