Rozdział XVI

241 20 0
                                    

Znowu byłem na jeziorze, a razem ze mną był ten srebrnowłosy chłopak ze snu jak i zdjęcia. Sunął on po lodzie, lekko i zwinnie przez co zdawało się, że latał nad taflą. Delikatnie tańczył po zamarzniętej wodzie i z dumą wykonywał każdy ruch. Krążył wokół mnie, a ja zafascynowaniem mu się przyglądałem, oczarowany wstrzymując oddech. W pewnym momencie podjechał on do mnie i chyląc się nisko, ujął mnie za dłoń. Pociągnął nas w tył, przez co zgrabnie znaleźliśmy się na środku jeziora i delikatnie mnie prowadząc, zaczęliśmy płynąć wspólnie. W środku czułem jakąś dziwną radość. Wyjątkowo dużo szczęścia czerpałem z tej jazdy i zaskakująco pewnie podążałem za chłopakiem. Dookoła nas panowała cisza, przez którą przebijał się tylko dźwięk łyżw uderzających o lód, a przed oczami malował się piękny las. Jednak było tu coś jeszcze bardziej urzekającego. Lśniące, błękitne oczy, które z uczuciem wpatrywały się w te moje. Uśmiechnąłem się lekko i utrzymując kroku partnerowi, oddałem się całkowicie tańcu.

Parę minuty minęło, nie byłem pewien ile, może pięć, a może i dziesięć, gdy w oddali usłyszałem swoje imię. Od razu wiedziałem do kogo należał ten głos. Nie mógłbym pomylić go z żadnym innym. Szybko obróciłem się w jego stronę, a wtedy ujrzałem na skraju lodu dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Mój dziadek z zaciśniętymi pięściami patrzył na mnie z urazą i zawiedzeniem, a obok stała moja droga siostra, cała blada, z fioletową barwą ust. Zerwałem się do biegu, jednak tylko gdy postawiłem krok, spod mojej łyżwy zaczęło sunąć pęknięcie, które kierowało się wprost pod ich stopy. Chciałem krzyczeć by uciekali, jednak zanim z mojego gardła wydobył się krzyk, lód się rozbił zatapiając ich w swoich zimnych odmętach.

Przerażony odwróciłem się by błagać o pomoc tajemniczego chłopaka, jednak nie było go przy mnie. Za to słyszałem ponownie dźwięk pękającego lodu i nim zdążyłem cokolwiek zrobić, wpadłem w lodowatą wodę, która zabierała każdy mój oddech. Próbowałem wypłynąć, jednak z każdym ruchem zdawało mi się, że coraz bardziej się topię.
Chciałem walczyć, lecz powietrze ulatywało ze mnie tak szybko jak siły. Nie mogłem się już ruszać ani oddychać, a w środku czułem jakby moje serce było przebijane przez tysiące kolców, podobnie jak całe ciało. Robiło się coraz ciemniej z każdą chwilą. Ciemniej i ciemniej. Nim całkowicie pochłonęła mnie czerń, usłyszałem pomiędzy szumem wody cichy szept kobiety. Jednak nie mogłem rozróżnić żadnego z jej słów.

Gwałtownie otworzyłem oczy, było już jasno, a za oknem słyszałem parę ptaków śpiewających na wielkiej wierzbie.

- To był tylko sen? - sapnąłem z ulgą i z ciągle bijącym sercem, starałem się uspokoić. Dłonie mi drżały, a oddech tlił się niespokojny. Przymknąłem oczy i starałem się wyciszyć. - To był tylko sen...

Jednak mimo, że ciągle sobie to powtarzałem, to w moich myślach był istny chaos, na którego czele pojawił się dziadek. Miałem wspaniałe i spokojne życie, nową rodzinę, podczas gdy on pewnie sam sobie ledwo co radził! Nie mogłem za nic przeboleć, że aż tak łatwo mogłem o nim zapomnieć. Byłem okropny. To było do prawdy niewybaczalne.

•••••

Wielkie wyrzuty sumienia cały czas mnie dręczyły. Wstałem z nimi, ubrałem się z nimi, siedziałem przy posiłku właśnie z nimi. W międzyczasie rozmyślałem jak miałem zagadnąć Victora, o to bym mógł wyjechać. Widziałem, że gdybym tylko poprosił, pojechałby i nawet tam ze mną, jednak... Głupio było mi pytać o takie rzeczy. Bo co jeśli by się nie zgodził, albo co gorsze, nie chciałby więcej ze mną rozmawiać, czy mnie widzieć?

- Yuuri, wszytko w porządku? - spytał lekko zaniepokojony Victor, który podobnie jak ja milczał odkąd zasiedliśmy do śniadania.

- Tak, czemu pytasz?- odparłem wyrwany z rozmyślań i spojrzałem na niego. Jego rozpuszczone włosy leżały na niebieskim kubraku, który idealnie pasował do jego oczu. Jednakże... Było w nich coś teraz nietypowego. Jakby... smutnego?

|| Piękny i Bestia || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz